Kolejne dni w Beskidzie Niskim, w porównaniu do pierwszego noclegu, były nudne niczym flaki z olejem. Choć tak naprawdę było bardzo fajnie, ale żadnych burz, jeleni i zgubionych szlaków. Następnego wieczoru zawitałem do Wysowej. Po ładnych kilka latach nieobecności. Byłem pewien, że łemkowska karczma znacznie się rozbudowała. Ale jedzenie ciągle dobre. Kolejny nocleg znów dostarczył przygód. Innego rodzaju tym razem. Pole namiotowe jak się okazuje zamieniono na parking. Więcej kasy dla miasta. Co robić? Najlepiej spytać w sklepie, kto by pod namiot nie przyjął. Pani, jak prawidłowo się domyślałem, angażuje w sprawę pół miasteczka i po chwili zamiast pod namiotem, otrzymuje ciepły pokoik w kempingu. Żyć nie umierać 🙂 Dziękuję serdecznie i zasypiam niczym niemowlę po wczorajszych wojażach. Beskid dziki i niedostępny jak dawniej. Tylko im bliżej granicy, tym więcej Słowaków na rowerach. Okazuje się, że od ostatniego czasu znacznie rozwinęli swoją sieć szlaków. Ostatni nocleg na bazie SKPB. Tego mi było trzeba. Dopala się ognisko i do drugiej w nocy jedyne w swoim rodzaju, niesamowite wykonania beskidzkich piosenek. Pejżaże Harasymowiczowskie pamiętam do tej pory… Ostatni dzień to delektowanie się beskidzką sztuką. Najpierw cudna Rotunda – jedyna w swoim rodzaju, a potem w drodze do Uścia niesamowite cerkwie, perełki architektury. Docieram do Grybowa… senne miasteczko, senny dworzec… 5 godzin oczekiwania na pociąg mija niesłychanie szybko. Jeszcze załapałem się na fryzjera… Zmęczony zasypiam… Stacja Łódź Chojny przywraca mnie do życia…