Lot minal szybko i bez zadnych niespodzianek. Okolo polnocy znalezlismy sie na lotnisku w Madrycie. Niestety odnieslismy wrazenie ze nikt na nas nie czeka a nocne poszukiwania miejsca noclegowego srednio nam sie usmiechaly. Oprocz dwoch panow, ktorzy jak mniemalismy wciskali nam hotel nikt nie byl nami zainteresowany. Kiedy juz zamierzalismy sami udac sie na poszukiwania wszystko sie rozwiazalo. Okazalo sie ze owi panowi szuakli wlasnie wolontariuszy, a skrot JMJ po hiszpansku mogl przypominac wersje hotelowa. Jak sie okazalo tym lotem przylecialo 10 wolontariuszy. I tak zawiazaly sie pierwsze kontakty. Smieszna sytuacja pojawila sie gdy okazalo sie ze trudno zlokalizowac Simon Pietro. Sposrod naszej 10 dwoch z nas nosilo takie imie. I tak poznalem owego chojniczanina wraz z bratem. Na godz. 12 udalismy sie do katedry gdzie msze sw. sprawowal abp Madrytu. Potem troche czasu wolnego, ktory spedzilismy szwedajac sie po miescie i wczuwajac sie w klimat. Jednak temperatura bliska 40 stopni troche to utrudniala. Z radoscia wiec przyjelismy fakt, ze czekaja na nas soczyste arbuzy. Wieczor to juz integracja z wolontariuszami z Meksyku i pozegnanie krotkoterminowego miejsca noclegowego. Jutro z rana wyruszamy na tydzien do przydzielonych nam schronisk. Jednak wiekszosc znajomych z lotniska udaje sie ze mna do Casa de campo. Bedzie juz mniej komfortowo i w zaleznosci od szczescia albo bedziemy cieszyc sie kilkoma dniami wolnymi albo od razu ruszymy do pracy. Tymczasem teraz juz czas spac… licze ze bedzie chlodniej