Mimo, ze miedzy dzisiejszym startem a meta jest tylko jedna literka roznicy musze przejsc 35 km gorek i dolkow. Ale od pewnego czasu przestaja mnie trapic kontuzje, tak jakbym te probe przeszedl. Idzie sie tylko jakby ciezej, no ale to chyba naturalne. Piekne okolice jednak znakomicie mi osladzaja wszystkie niegodnosci, ktorych z drugiej strony naprawde jest niewiele. Chociazby taka pogoda. Wszyscy pisza ze maj jest w tych rejonach, a dla mnie byl bardzo dobry. Padalo jakies 2,5 dnia i to tez nie ciagle, ale troche z rana. To byly pierwsze dni. A potem czas upalnie, czasem mgliscie, ale bez kropli deszczu.
Kiedy wieczorem zmeczony gotuje sobie kolacje w schronisku podchodzi do mnie jakis mezczyzna i mowi
– Ty podobno jestes z Polski – trzeba dodac ze mowi to po polsku( z lekkim akcentem amerykanskim)
No i tak poznaje Jarka. Mieszka w Nowym Yorku. Pol Polak, pol Niemiec, wyznawca mysli z tytulu notki i wielu podobnych m.in. ze w zyciu trzeba wszystkiego sprobowac, by potem nie zalowac itp… Mimo przyjaznej rozmowy, jednak troche mnie to meczy. Trudno znalezc miedzy nami wspolny punkt, oprocz jezyka. No ale chcialem polskiego to mam. A tym samym sie przekonuje, ze czasem latwiej sie porozumiec nie majac wspolnyuch korzeni…