Fakt – przyznaję się bez bicia. Kiedy wyjeżdżam z kimś w podróż potrafię zaplanować wszystko od a do z. Poczynając od zabukowania lotów, poprzez dokładny plan zwiedzania, zapoznanie się z rozkładem jazdy miejscowych autobusów i oczywiście historie, kulturę i literaturę regionu. Jako „przewodnik” staram się stawać na wysokości zadania. Kiedy jednak czeka mnie spontaniczna podróż w pojedynkę (a tak jest najczęściej) pozwalam sobie na komfort. Włącza się moje nieogarnianie i nieplanowanie. A wtedy nie ogarniam świata i… witaj przygodo!

Takie atrakcje, nie wiedzieć czemu, spotykają mnie najczęściej na lotniskach lub w miejscach przekraczania granicy. Postanowiłem zebrać kilka co ciekawszych i podzielić się z Wami tymi moimi śmiesznymi sytuacjami. Nim zacznę jednak, dodać muszę, że jak to mówią niektórzy, w takich sytuacjach na szczęście sprawdza się u mnie reguła „więcej szczęścia niż rozumu” i do tej pory wszystko kończyło się dobrze. To zaczynamy.

1. W drodze na Camino de Santiago

To była pierwsza większa impreza. Samotne Camino del Norte. Wszystko zapięte na ostatni guzik. Rok 2010, końcówka kwietnia. Szymon szczęśliwy i pełen zapału wylatuje. Plan był dość skomplikowany bo trasa wiodła przez Wrocław – Charleroi – Dublin – Birmingham – Biarritz. Wszystko po to by spotkać się jeszcze z przyjaciółmi. I co się okazało? Rozkaszlał nam się Eyjafjoell. Samoloty odwołują, przesuwają. Jedno wielkie zamieszanie. Sprawdzam na bieżąco w drodze do Wrocławia. Do Brukseli dolatuję. Dalej nas stopują. Niezły początek. W związku z tym robię sobię nockę na lotnisku. Wtedy nawet nie byłem przekonany czy to legalne 😉 Koniec końców pył opada. Adrenalina podniesiona, cel osiągnięty. Lecimy dalej. Uff… nie muszę zamieszkiwać w terminalu 😉

2. Nie ogarniam świata, czyli jedno oko na Maroko

Oj, od dawna się marzyła ta północna Afryka. I w końcu – jest! Dobra cena, przerwa feryjna, upolowane bilety z 2-miesięcznym wyprzedzeniem. I to bez żadnych niespodzianek. Coś mi tu śmierdzi. Nigdy nie kupiłem biletów z takim wyprzedzeniem (chyba do tej pory zresztą 😉 ), nigdy nie było tak spokojnie. Czyżby coś miało się wydarzyć? A może po prostu wyrosłem z komplikowania sobie życia?

Nic z tych rzeczy. To była pamiętna data. Lot był przez Charleroi. Belgom się zachciało protestować. A robią to zawsze z pompą. Lotniska też zamykają. Na pocieszenie za część zwróconych kosztów kupiliśmy sobie lot do Rzymu, ale… zaspaliśmy. Co było robić? Spędziliśmy ferie nad polskim morzem, przy rewelacyjnych – 25 stopniach 😉

3. Kanada na urlop?!

Po prawie trzech miesiącach pracy, USA mnie trochę przytłoczyło i na tygodniowy urlop uciekam do Kanady. Oczywiście zachodniej. Plan jest prosty. Do Seattle samolotem, a potem autobus do Vancouver. Znowu zaczyna się dobrze. Lot bez zastrzeżeń, potem szybkie kupno biletów autobusowych i „Witaj przygodo”.

Byłbym zapomniał. Jeszcze granica. Zerkają w mój paszport.

– A gdzie wiza?

– Jaka wiza?

– Że może Pan tu wjechać.

– Jestem Polakiem, nie potrzebuję (jak to brzmi! 😉 )

– (chwila zawahania i tekst do kolegi) John, przejmij tego Pana. Polacy nie potrzebują wizy?

– (przechodzę do drugiej kolejki) Taaak, zgadza się wszystko, ale proszę mi powiedzieć, jak długo będzie Pan w Kanadzie?

– Tydzień.

– W jakim celu?

– Pozwiedzać.

– Przyjechał Pan z NY pozwiedzać? (szok!)

– Tak, podoba mi się u Was, jest zielono i dziko. Lubię takie klimaty.

– (gość mi nie wierzy, widać od razu)

– Zamierza Pan wrócić do USA 26 września?

– Tak

– Ale wiza jest ważna tylko do 25. Nie będzie Pan mógł tam wrócić i będzie Pan musiał zostać u nas.

– (chwila konsternacji, bo sam zaczynam wątpić) Nie, to nie tak. Ta data określa, tylko pozwolenie na pracę, potem mam jeszcze miesiąc na zwiedzanie.

– (teraz już na pewno nie wierzy) Proszę wejść do pokoju, tam będzie Pan przesłuchany.

No to idę. Kolejna celnik. Te same pytania. Znów nie wierzy, ale będzie dzwonić do USA, żeby mnie sprawdzić. Pojawia się jednak nowa możliwość.

– W zasadzie, proszę pokazać Pana bilet powrotny do NY.

– Wracam za tydzień, jeszcze nie drukowałem

– Nie wpuszczę Pana bez tego

– Czemu?

– Bo nie mam pewności, że Pan wróci.

– A jak pokażę bilet to będzie Pani miała pewność?

– (Cisza. Widocznie mój angielski nadal szwankuje)

Wpadam na pomysł.

– Jak pozwoli mi Pani skorzystać z komputera, to pokażę Pani wersję elektroniczną.

– Nie może Pan skorzystać z komputera, wszystkie są zabezpieczone rządowymi hasłami.

– To może hasł do wifi? – mówię już bez przekonania

– Zabezpieczone rządowym hasłem – powtarza celniczka

– To co mam zrobić?

– Nie wiem

Cała grupa autokarowa już dawno odprawiona. Kierowca niecierpliwie pali fajkę. Pewnie myślą, że coś przemycałem.

Nagle olśnienie.

– Zaraz! Po co pani bilet do NY? Mam bilet autobusowy na drogę powrotną, co jest dowodem na to, że od Was wyjadę!

Pani spogląda na bilet i mówi najzwyczajniej w świecie:

– Tak, to mi wystarczy.

Uf, westchnienie. Pakuję rzeczy, a Pani dodaje na koniec.

– Dostałam potwierdzenie z USA. Mówił Pan prawdę. Miłego pobytu w Kanadzie.

– Na pewno…

4. Ach śpij kochany…

Jeden z kilku moich wewnętrznych lotów po USA. Do końca nie pamiętam destynacji ale chyba było to z Seattle do Nowego Yorku. Przylatuję na lotnisko ok. 22, a lot mam ok. 7 rano. Przechodzę odprawę i idę spać na lotnisku. Przez lata mam to coraz lepiej opracowane. W USA w ogóle jest komfort, bo te lotniska to miasta w mieście. Znów idzie gładko. Rano udaję się jeszcze po herbatę. Stoliki są 50 metrów od mojej bramki. Trochę zagaduję się na skypie, potem ucinam sobie drzemkę, ale mimo to kontroluję czas. Pamiętam, że gate mają zamknąć o 7:25. Zostało jeszcze 5 minut. No dobra – włącza się zasada ograniczonego zaufania do swojej pamięci. Sprawdzam bilet. Fuck! 7:15! Biegnę z tabletem zostawiając herbatę, jednak pani jest bezwzględna. Nie otworzy mi już magicznych wrót. Bye, bye Nowy York. Może i bym to przeżył gdyby nie fakt, że czekają już tam na mnie znajomi, a za 2 dni z NY lecę do Boliwii! Podchodzę do pani z bramki obok. Wygląda na sympatyczniejszą. Włączam minę zagubionego podróżnika. Działa. Dwie minuty i mam przebookowany lot. Lecę do NY jedynie z dwugodzinnym opóźnieniem. I to wszystko za free. Ciekawe ile zapłaciłbym w naszych, europejskich tanich liniach… Znowu więcej szczęścia niż rozumu 😉

5. Boliwia nie chce mnie wypuścić

W Boliwii na start oprócz pieczątki w paszport dostaje się taką zieloną karteczkę, na której jest w zasadzie to samo co na pieczątce. Złośliwi powiadają, że jest ona po to, że łatwo gubi się turystom i można sporo wyciągnąć z mandatów czy łapówek. Jak jest naprawdę – nie mam pojęcia. Bądź co bądź, jeśli cel władz boliwijskich był taki jak opisałem wcześniej – nie mogli znaleźć lepszej ofiary. Kartkę zgubiłem chyba już pierwszego dnia, bo nie przyszło mi przez myśl, że mogła być potrzebna. Dopiero kiedy szykowałem wycieczkę do Paragwaju, co po niektórzy nieźle mnie nastraszyli.

– Nie masz kartki? To cieniutko. 100 dolarów łapówki, albo Cię oskarżą o nielegalny pobyt. I to w najlepszym wypadku.

No ładnie. Znów pomstuje na swoje roztargnienie. Nic to. Biorę większą kasę w tę podróż. I jadę. Autokarowa podróż relacji Cochabamba – Encarnacion z postojami trwa 65 godzin. Po kilkunastu jest mi już wszystko jedno. 4 nad ranem – granica. 40 Boliwijczyków i jeden biały. Posterunek gdzieś na granicy z Chaco, przypomina namiot wojenny. Wchodzę i zaczynam się tłumaczyć. Celnik patrzy na mnie i pokazuje na biurko. Leży tam z 50 niewypełnionych zielonych kartek.

– O tę kartę Ci chodzi?

– Tak, dokładnie.

– Nie ma problemu, wypisz sobie na nowo, a ja podstempluję…

Nie będę się powtarzał a’propos rozumu, szczęścia i tym podobnych 😉

6. Spontaniczna podróż, czyli jak nielegalnie przekroczyłem granicę, a dzień później wróciłem.

No i ostateczny hardcore w moim wykonaniu.

Encarnacion – miasto w Paragwaju i Posadas – miasto w Argentynie. Dzieli je jedynie rzeka Parana. Paragwajczycy i Argentyńczycy mogą przekraczać miasta pomijając stempelki w paszporcie. Wystarczy pokazanie dowodu. Ja niestety po każde zakupy, które robię w Posadas (tak w Argentynie jest taniej!) tracę miejsce w swoim paszporcie. Na koniec miesięcznego pobytu planujemy wybrać się na Brazylii, podziwiać wodospady Iguazu. Plan jest jak zwykle, prosty i gładki w realizacji. Mega ranny autobus z Encarnacion do Posadas, a stamtąd kolejny do Foz Iguazu. Dzień zwiedzania i powrót. Tak też robimy. Jedziemy do granicy. Przechodzimy odcinek pieszo i jedziemy dalej do centrum. Nagle słowa osoby z którą podróżuję budzą mnie bardziej niż 100 porannych kaw:

– Szymon. Ja mam paragwajski dowód i przez to zapomniałam. Nie dostałeś pieczątki wyjścia z Paragwaju.

– Hm i co robimy? – pytam lekko zaspany.

– Jak wrócimy to nie zdążymy do Brazylii

– Ok., to jedziemy na wodospady.

Mimo wszystko jednak decyzja nie jest taka fajna, bo przekroczyłem nielegalnie granicę. Przy wyjeździe z Argentyny mówią mi, że będę miał problemy jeśli kiedykolwiek wrócę do Paragwaju. Kiedykolwiek? Ja tam muszę być za 24 h! Po dniu pełnym atrakcji wracamy. Cud się nie zdarza. Celnik odkrywa moje „oszustwo”. Robi się gorąco. Nielegalne przekroczenie granicy. Mandat, deportacja i różne inne rzeczy, których nie zrozumiałem.

Tłumaczę, że szedłem z Paragwajczykami, że oni nie muszą i poczułem się Paragwajczykiem, zapomniałem, że ja muszę. Nie ma litości. Odsyłają mnie po jakiś gruby mandat. Pani coś tam pisze i pisze – strach się bać ile zer będzie. Jest mowa o 1 tys. dolarach kary. No to jestem ugotowany. I jeszcze wizyta w Asuncion. Ładne rzeczy. Odbieram papierki i mandat, siadam bezradnie na schodach przed strażą graniczną. Niby czekam na autobus do miasta, ale odechciało mi się wszystkiego. Niby na własne życzenie, ale co było robić… Znowu mina na zagubionego podróżnika, tym razem patrzę w niebo. No cóż, tak kończą ludzie, którzy nie ogarniają – myślę sobie – po czym próbuję wziąć się w garść. Nagle słyszę za sobą jakiś głos

– Niech Pan podejdzie – odwracam się i widzę kobietę, która wystawiła mi mandat.

Podchodzę do okienka, a pani mówi, żebym dał paszport. Nie pytam nawet po co – posłusznie podaję.

– Wie Pan co, nie będę robić Panu problemu. Widać, że nie chciał Pan nikogo oszukać. Wbiję Panu starą pieczątkę wyjścia z Paragwaju i wszystko się będzie zgadzać. Nie będzie problemu

– …. – zgarniam szczękę z podłogi, dukam podziękowania i wracam do paragwajskiego domu…

Tak kończą ludzie, którzy nie ogarniają! 😉

IMGP0969