Tych uśmiechów było w moim życiu już bardzo, bardzo dużo. Naprawdę jestem szczęściarzem. Wiem to. Podróże stały się ważną częścią mnie już dawno temu. I kiedy o nich myślę, w pierwszej chwili na myśl przychodzą… nie miejsca, zabytki, widoki i to wszystko czym nasyciły się moje oczy… ale ludzie. Wspólne wędrowanie, poznawanie, rozmowy, po prostu bycie…

Ale nie tylko ludzie, z którymi wyruszałem byli obecni w moich podróżach…  także Ci, których w tym czasie poznałem… ale po kolei..

Pierwsze wyprawy w które wyruszałem… odbywały się w mojej głowie. Doskonale pamiętam jak przed pójściem spać słuchałem z zapartym tchem, kiedy mama czytała „Tomka w krainie kangurów”. Bałem się, ale ciekawość zwyciężała. Do tego stopnia, że nauczyłem się czytać, by nie musieć czekać kolejnego dnia na następny rozdział. Już wtedy, dla mnie, podróże były czymś niezwykłym i interesującym. Jednocześnie wydawały się dość abstrakcyjne. Później stopniowo poznawałem świat. Najpierw z rodzicami – Polskę. To pierwsze podróże. Czy chciałbym poznawać i oglądać świat, gdybym nie napatrzył się na to wszystko, co wtedy zwiedziłem? Pewnie nie…

Potem zaczęła się miłość do gór. Cudowny czas. Pierwsza „wycieczka” na Giewont z Rafałem, Igorem i Patrykiem – moim super sparingpartnerem… niezapomniane kolejne doświadczenia… dziś wspominane już ze śmiechem na ustach…

Jednak włóczęgostwo rozpoczęsię dużo później. Doskonale wiem kiedy. To był ten pierwszy „stop”. Z Karoliną do Wetliny. Od tego się wszystko zaczęło. Nie zdążyliśmy na czas, ale ile zostało nam wspomnień. No właśnie – to mi pozwoliło zrozumieć, że w podróży najpiękniejsze jest właśnie samo podróżowanie 🙂 A nie cel, zdobycie czy też osiągnięcie szczytu, miasta, czy państwa. Delektowanie się byciem w podróży jest jednym z najpiękniejszych doświadczeń mojego życia. I łatwo to chyba odnieść do życia. Nie wierzę w 100 procent szczęścia na tym świecie. Ten niedosyt musi pozostać, napędzać nas, pobudzać do działania, aktywności, marzeń, do… życia…

Następnie było odkrycie Beskidu Niskiego z Wojtkiem. Poznałem te góry i od razu pokochałem. Jedyne chyba jeszcze w Polsce, gdzie idąc cały dzień jest szansa, że nikogo po drodze się nie spotka… Dziś bardzo mi się do nich tęskni…

Dalej „autostopowe” przekroczenie granic. Podróże na Słowację, Węgry, do Rumunii i wycieczka do Wiednia. Kolejni wspaniali napotkani ludzie. Kolejne doświadczenia dobroci, gościnności… ale też inne, bardziej egzystencjalne jak noc na ławce w Budapeszcie pomiędzy bezdomnymi…

W końcu Santiago de Compostella. Pielgrzymka na pozór samotna, a jednak pośród ludzi. Klaudia, Vilhelm, Ronald i Valdis współtworzyli moją drogę do świętego Jakuba. Wiele pytań z którymi wyruszałem… wróciłem z innymi… ale bogatszy o nowe doświadczenia i szczęśliwszy… To prawda Camino wciąga – i od powrotu myślę o tym kiedy wyruszę po raz kolejny 🙂

Wspaniały Madryt z Anią, Kubą, Pauliną i poznanymi na miejscu, wieloma wspaniałymi ludźmi. Doświadczenie, które z każdym dniem pięknieje. Na pewno niesamowite, choć chwilami trudne, przemieniające i wiele uczące… Dolina poległych to jedno z niewielu miejsc na Ziemii, do których wróciłbym jeszcze raz…

Kamczatka – początek świata z Olą. Cóż powiedzieć, tyle tam otrzymaliśmy, tyle zobaczyliśmy…czy chociaż w niewielkim procencie byliśmy w stanie spłacić ten dług… nie wiem… i znowu Ks. Jan, Ks. Krzysztof, s. Jana, s. Donata, Przemek, Łukasz, Piotrek, Oksana, Siergiej, Wowka, Andriej, Nastia… czy ta podróż wiele mogłaby znaczyć bez nich…?

Oczywiście pominąłem tu wiele podróży mniejszych, bardziej rekreacyjnych, jak chociażby sławne już „Maroko”. Nie mniej jednak, zdałem sobie sprawę, że bez ludzi, moje podróże nie znaczyłyby wiele, byłyby ubogie, przeciętne… może to moje spaczenie, może tylko ja odkrywam człowieka właśnie w drodze… ale tak właśnie jest…

Przede mną, a raczej w trakcie, Stany. Narazie to bardziej praca, niż podróż. Liczę jednak, że po 15 września również i w nią wyruszę. Ale znowu, na szczęście są ludzie. Jest Adam, z którym z radością prowadzę „nocne Polaków rozmowy” łapiąc każdą wolną minutę, których tak tu niewiele…

No i czeka Boliwia. Coraz więcej o niej myślę. Kogo tam spotkam? Może w końcu „człowieka z Chile”… ale to już inna historia… 🙂

A poniżej taki kolaż wspomnień z wielu różnych miejsc 🙂