Przyjdź, bądź moim światłem…

– Nie idź tam. Nie warto, to najgorsza dzielnica. Obedrą Cię ze skóry. Będziesz miał szczęście jak wrócisz żywy…

Słucham tych wszystkich opowieści i szczerze, aż przechodzą mi ciarki. No dobra, myślę sobie, jak mnie tam Panie Boże chcesz, to mnie prowadź… Jeden telefon i jadę… I znowu wracają słowa: Przyjdź, bądź moim światłem… Kiedy dostałem od Moniki na początku wyjazdu książkę o Matce Teresie, nikt nie myślał, że będę pracował z Misjonarkami Miłości… Z dość ekskluzywnej dzielnicy w której mieszkam przemieszczam się dwa przystanki. Opuszczam biurowce, wieżowce, szklane drapacze chmur… To tylko dwa przystanki, a nagle przenoszę się… jakby do Boliwii… To dziwne, ale czuję się trochę jak na Canchi w Cochabambie… Myślę sobie, że dla tutejszych ludzi, przyzwyczajonych do luksusów, ta dzielnica rzeczywiście straszy. Ale dla mnie, który przyzwyczaił się do takich klimatów jest to jakby powrót do miejsc w których mieszkałem. Przemierzam najspokojniej w świecie trzy przecznice, przeciskam się pomiędzy wózkami, straganami, handlowcami, aż w końcu dochodzę do ogromnego, starego budynku na którym widnieje napis „Ven, se mi luz”… Po przekroczeniu progu domu, znów znajduje się w innym świecie. Tym razem nie jest to ani luksus, ani nędza. Jest ładnie, ale skromnie. Jednak nie o wygląd tu chodzi. Tu się po prostu można czuć kochanym. Nie lubię lukrować, pisać słodkich, ckliwych komentarzy, ale jest tak w rzeczywistości. Siostry wychodzą z kaplicy. Ich sari od razu rzuca się w oczy. Ale znowu jest coś więcej, postawa, zatroskanie, uśmiech. Zatrzymują się, rozmawiają ze starszymi, głaszczą niepełnosprawnych i nagle robi się tak jaśniej… Pójdź, bądź moim światłem…

Moja praca jest prosta. Trochę przypomina AmaDeum. Rano zmieniamy pampersy i zaczynamy kąpiel. Potem ubieramy dzieciaki, przygotowujemy posiłek, karmimy i sprzątamy. Można zamknąć to w dwóch zdaniach, mimo, że spędzam tam pół dnia. Od pierwszego wejrzenia ich pokochałem – wszystkich bez wyjątku; śliniącego się bez opamiętania Santosa, nie potrafiącego utrzymać pionowej pozycji na wózku Marcusa, Jaimiego z zespołem Downa, Kristiana, który wypluwa na cztery strony świata wszystko co dostanie do jedzenia i… całą resztę… Kiedy ich myje, ubieram, kiedy obcinam im paznokcie i zmieniam pieluchy… mówię do nich, mogę nawet powiedzieć, że rozmawiamy, choć oni nie odpowiadają… Widzę jak reagują, jak poszczególne nerwy na ich twarzy, czole dają znać, że słyszą, że mają własne zdanie. Nie mogę sprawić by mniej cierpieli, a wiem, że cierpią bardzo. Mogę jedynie zrobić co malutkiego, co sprawi, że będą mogli w danym dniu godnie funkcjonować. To za mało by być światłem, ale może wystarczy być małym płomykiem w Bożym spojrzeniu…

Przyjdź, bądź moim światłem…