Czasem, kiedy mam chwilę, by zatrzymać się i pomyśleć o tym co jest, o tym co będzie, ale i o tym co było… zmysłami wracam tam, gdzie spędziłem prawie rok życia…
Kiedy smakuje figi, tak jak dziś, nagle znajduję się w Tapacari, i w towarzystwie Asi, upewniam się, czy aby na pewno nie są one popsute 🙂 I już po chwili jeszcze raz zmierzamy na wielkanocne spotkanie… jeszcze chwila i słyszę znowu keczua… tam gdzie nie mówi się po hiszpańsku…
Zaś smak mango przenosi mnie do upalnego Paragwaju… kilogramy tego wspaniałego owocu przechodziły przez nasz dom i nie było już pomysłu co z nim można więcej robić. A Paragwaj to przecież Santi, Custi, Lore, Lara, Roshi i cała reszta… Spotkanie ze studentami z Paragwaju, które było na tej mojej drodze, tak niesamowitym prezentem i doświadczeniem żywego Kościoła.
Kiedy patrzę na zdjęcia, mój wzrok ucieka na Altiplano… Oruro… Kasia, Gabrysia, Gabriela, Gilda, Rosemary… i wszyscy inni. Porażony wspomnieniami jestem przekonany, że nagle po moim pokoju rozchodzi się zapach T’oli, a to oznacza, tylko jedno… Challapata… Jacek, p. Mario, h. Teresa, Amata, monaguillos… Kolejny czas zupełnie wyjątkowy… pełen mocy z pewnością.
A kiedy po pracy siadam sobie na plaży i czuję mocne morskie powietrze, czuję, że wracam do Limy, do Haydee, Fernanda, Misjonarek Miłości i do chłopaków… To zakończenie mojej misji, w czasie którego po raz kolejny doświadczyłem takiej otwartości i miłości, którą trudno sobie wyobrazić…
Herbata z koki, api, kirquina… to Cochabamba… kolejne wyjątkowe miejsce, do którego po każdym wyjeździe wracałem i zawsze spotykałem się z nieprzejednaną otwartością i życzliwością p. Wojtka…
Jeden rok, tyle doświadczeń, wspaniałych ludzi… ciągle zdarza mi się mówić… „A u nas Boliwii” albo „Bo u nas w Ameryce Południowej”… kto by pomyślał… dzięki za ten czas! 🙂
Jak fajnie, że jest tyle drobnych środków, które pozwalają mi się tak łatwo tam przenieść… choć na chwilę 🙂