2016 zdecydowanie nie zostanie zapamiętany przeze mnie jako rok w którym podróżnicze projekty zdominowały moje życie. Wręcz przeciwnie. Zrezygnowałem z kolejnego podboju Rosji na rzecz zrywania stropów i malowania ścian. Zamiast pisać nowe wpisy, nastawiałem nowe wina. Zamiast odkładać na podróże zwolniłem się z pracy i kupiłem psa. Zamiast poczucia bycia gdzieś daleko wróciłem w rodzinne strony. Zamiast wiatru we włosach częściej w tym roku miałem w nich gips albo farbę.

Czy to znaczy, że było źle? Skądże znowu, było zupełnie inaczej. Podróże i te bliskie i te bardzo dalekie ciągle przede mną, a dodatkowo rodzi się miejsce do którego zawsze będzie można wracać.

Bywało żmudnie i niełatwo, ale wszystko odmieniło się zimą. Tak, w tym roku przebiła ona wszystkie moje marzenia i myśli, również te podróżnicze.

I ułatwiła mi również decyzję o nierobieniu wpisu podsumowującego rok 2016. To tylko kartka w kalendarzu. Żaden etap życia nie kończy się 31 grudnia (no dobra, może czasem komuś się kończy, ale to tylko jedna z 365 opcji).

Zatem jeśli o czymś chciałbym Wam dziś opowiedzieć, cokolwiek podsumować, to niech będzie to ten piękny zimowy czas.  Zapraszam do mojej Narnii 😉

Jak kocham zimę, tak zawsze kojarzyła mi się ona raczej z odpoczynkiem od dalszych podróży. Każdego roku starałem się wyskoczyć w polskie góry, a potem przezimować ten piękny czas. Tym razem było jednak zupełnie inaczej.

Wszystko zaczęło się od przyjazdu Ameryki Południowej do mnie. Razem z Santiago planowaliśmy tę wyprawę od jakiegoś czasu, ale koniec końców bilety na samolot i konkretne daty pojawiły się na ostatnią chwilę. Nie o tym jednak.

To w zasadzie pierwszy raz kiedy role się odmieniły i ktoś na dłużej, bez pośpiechu, przyjechał do mnie. Miałem okazję tak jakby spłacić dług tym wszystkim ludziom i miejscom, które okazały się być wyjątkowo życzliwe dla mnie. Powiem Wam szczerze i bez udawania, że sprawiało mi to przyjemność i radość tak ogromną, że chyba nawet przewyższającą ten stan kiedy Ty doświadczasz dobra i bezinteresowności. W sumie nie powinno mnie to zaskoczyć, bo wiele razy już przekonałem się o wyższości dawania nad braniem, ale zaskoczyło 😉 Z drugiej strony to fajnie ciągle być w tym wieku, kiedy cokolwiek w życiu Cię zaskakuje i wywołuje emocje – mówią, że to młodość 🙂

Wracając do Paragwaju. A dokładniej do naszego spotkania. Był to zupełnie wyjątkowy czas, przypominający mi te wyjątkowe momenty, które przeżywałem w Ameryce Południowej. Pokochałem ludzi, którzy tam mieszkają w ciągu dwóch tygodni. I po raz kolejny okazało się, że czasem można z kimś spędzić parę dni i poczuć się przyjacielem bardziej niż po kilku latach wspólnej egzystencji (nie zawsze oczywiście, bo przyjaźnie które trwają lata ogromnie sobie cenię!).

Potem dwa wyjazdy. Jeden był planowany, ale w moim wypadku stał pod wieloma znakami zapytania. Koniec końców udało się wyjechać po raz drugi w poszukiwaniu zorzy. Tym razem szczęśliwie. Jestem pewien, że to obecność Santiago, któremu już w czasie wizyty w Polsce, niebiosa pomagały jak tylko mogły, sprawiła, że widzieliśmy cudowną, zupełnie nie przereklamowaną zorzę polarną! (Już niedługo wpis o zorzy)

A drugi wyjazd był zupełnie niespodziewany. Ogromna niespodzianka ale i zaszczyt, że mogłem być w Mexico City, w Guadalupe, chłonąć klimat Ameryki Łacińskiej i jeszcze bardziej przypominać sobie o tym jak mi tęskno za tymi stronami. Cóż, nie ma wyjścia. Ameryka Południowa jest mi chyba pisana i nawet jeśli się tam nie przeprowadzę to postaram się wpadać tam trochę częściej!

Mimo podróży po obu Amerykach nigdy nie wracałem do Polski zimą także pierwszy raz dotknęła mnie amplituda rzędu 40 stopni Celsjusza. Było bardzo ciekawie.

Styczeń był dla mnie najbardziej podróżniczym miesiącem od czasów wolontariatu w Ameryce Południowej. Duża dawka podróży = duża dawka energii i pomysłów. Zatem – do dzieła!

Już za chwilę, już za moment – zapraszam Was na podróże do Finlandii i Meksyku. Będzie zielono – raz na niebie, a potem już wszędzie 🙂


Spodobał Ci się ten post? Będzie mi miło jeśli zostawisz komentarz. To nic Cię nie kosztuje, a dla mnie to znak, że doceniasz moją pracę. Zapraszam Cię również na mój facebook’owy fanpage.