Trzeci dzień naszej podróży zapowiadał się na dość trudny. Po pierwsze spory dystans (sami do końca nie wiedzieliśmy ile uda się wyciągnąć). Po drugie w większości gminne i lokalne drogi. Zanim jednak wyjechaliśmy wspiąłem się na wyżyny moich możliwości i skoro świt (czyt. 4.30) wstałem podziwiać Biebrzę o wschodzie słońca. Mówię Wam – coś niesamowitego!
Po prostu niewiarygodne! Jakbym znalazł się nagle w jakiejś bajce, innym magicznym świecie. Mgły okalały łąki i bagna. Unosiły się znad wody i dodawały dzikiej Biebrzy jeszcze większej dostępności i tajemniczości. Kiedy słońce zaczęło się pokazywać i dodawać do tego wszystkiego swoje odcienie żółci i pomarańcza… Sami możecie sobie wyobrazić jak było pięknie (po powrocie pojawią się zdjęcia z normalnego aparatu).
Droga jednak okazała się dużo bardziej skomplikowana. Sprawdziły się nasze obawy. Małe miasteczka, gminne drogi, słabe natężenie ruchu i łapanie pierwszego stopa trwało 1,5 godziny. Do Sokółki, która nie była nawet w połowie trasy dotarliśmy już popołudniu. Zrzedły nam trochę miny bo wizja noclegu nad Siemianówką, na co liczyliśmy, spadła prawie do zera. Tym bardziej, że najciekawsze rzeczy były dopiero przed nami. Zaczęliśmy od osławionej swego czasu Sokółki. Cud eucharystyczny przez nikogo nie potwierdzony. Odwiedzamy kościół św. Antoniego, który był miejscem tych wyjątkowych wydarzeń, ale za wiele dowiedzieć się nie można. Niby jest dom pielgrzyma, ale nic poza tym. W związku z brakiem zatwierdzenia przez Watykan, nikt nie „reklamuje” sprawy. Myślę, że dobrze. Jest całodzienna spowiedź i adoracja. To istota przecież. A co dalej czas pokaże. Wzmocnieni krótką modlitwą, kiedy prosiliśmy o bezpieczną podróż, szukamy okazji prowadzącej do tatarskiego szlaku (Bohoniki i Kruszyniany – meczety i cmentarze muzułmańskie).
Droga jest już niezbyt uczęszczana i gminna toteż nie liczymy, że szybko nam się powiedzie. Mija nas jeden, drugi i trzeci samochód i nagle jeden wraca i zatrzymuje się koło nas. Z oddali leci głośny hip-hop, wóz ostro podrasowany, a w środku dwóch gości bez koszulek, trochę wytatuowanych i nieźle przypakowanych. Pytają dokąd jedziemy. Mówimy, że Bohoniki. Na co odpowiadają, że mogą się przejechać nawet tam. Jestem trochę wątpiący w powodzenie tej akcji, ale Ola nie widzi przeciwwskazań (przynajmniej tak mi się wydaje). Wsiadamy. To tylko 6 kilometrów. Staram się czuwać dokąd zmierzamy i nagle wydaje mi się, że zaczynamy się oddalać od celu. A trzeba Wam wiedzieć, że przez cały ten czas prujemy naprawdę ostro. Sprawdzam GPS. Zgadza się, że się nie zgadza. Co jest grane? Pytam czy się nie zgubiliśmy. Są zdziwieni. Zatrzymują samochód i… pytają o drogę. Chyba jednak rzeczywiście zabłądzili, a nie chcieli nas zakopać żywcem w pobliskim lesie. Robimy całkiem duże kółko tuż pod granicą. W końcu, co po całej akcji dość zaskakujące, docieramy do celu. I tu muszę nadmienić, że przez cały ten czas chłopaki zachowali pełną kulturkę. Byli ciekawi naszej podróży i koniec końców byli chyba jedynymi naszymi kierowcami, którzy całą trasę zrobili specjalnie dla nas. Myślę sobie co bym myślał gdyby wiozło nas tam starsze małżeństwo, albo samotna dziewczyna. Ile w tych moich stereotypach niepotrzebnych lęków? Znów przekonujemy się o tym ile dobra i fajnego podejścia jest w ludziach. Ale to nie koniec!
Fakt jesteśmy trochę zmęczeni i orientujemy się, że nie damy radę dojechać do Siemionówki. Coraz bardziej dociera do nas myśl, że skończymy naszą dzisiejszą podróż w Białymstoku. Dość szybko jednak wraca zapał bo kierowca, który zabiera nas z Bohoników mówi, że dalej jedzie do trudno dostępnych Kruszynianów. Czad! Mamy szczęście. Jedziemy. Kolejny meczet i cmentarz. Czasu jednak coraz mniej i po chwili zwiedzania znów ogarnia nas myśl, że może najłatwiej jechać do Białegostoku, do którego w tym momencie było najbliżej. Póki co trzeba złapać okazje i dostać się do do drogi. Później będziemy kombinować. Udaje się znowu. Zatrzymuje się polsko-francuska para. Niestety nie jadą do Białegostoku. Jakie jest nasze szczęście kiedy dowiadujemy się, że mkną do Białowieży. Super! Zrobimy dziś nawet 120 procent normy. Kto by się spodziewał. Tak naprawdę dziś mieliśmy trzy okazje centralnie do miejsc do których zmierzaliśmy. Dzień zapowiadał się słabo. A tu proszę, niespodzianka! Jesteśmy przed zmrokiem pośród żubrów.
To fajny i ważny dzień. Zaufanie i jeszcze raz zaufanie. Do Boga, jeśli prosimy go o bezpieczną podróż. Do ludzi, którzy nas wiozą, że mimo wszystko kieruje nimi dobra wola, mimo tego jak wyglądają i czego moglibyśmy się po nich spodziewać. Do nas samych, że nasze pomysły mają szanse powodzenia!
Dzięki Wam wszystkim. Liczymy na jeszcze 😉
Cud potwierdzony przez naukę 😛
Czytając taki wpis coraz bardziej mam ochotę odkrywać naszą Polskę, tym bardziej, że jeszcze w okolicach Biebrzy mnie nie było… 🙂
Podlasie jest najpiękniejszą częścią Polski! 🙂 Zapraszam do mnie, może znajdziesz coś, co zainspiruje Cię do następnych podróży!
http://podrozeodkuchni.pl/2014/05/kladka-miedzy-s…
Mi aż się powoli robi trochę wstyd, że od kilku lat powtarzam, że chcę w Polskę, ale nigdy nie mogę znaleźć w sobie konsekwencji, by w końcu ruszyć w nasz kraj.
Jejku, ja też Polski prawei nie znam, choć przeciez pełna jest magicznych miejsc…