Jesień – kocham ją! Pewnie co roku wspominam o tym, że jesień to moja ulubiona pora roku. Tak jednak jest i nic tego nie zmieni. Fajna jest zima. Śnieg, siarczysty mróz, wszystko białe i ludzie jak misie polarne, grubi i biegnący do domu żeby się rozgrzać. Fajna jest wiosna. Kiedy świat budzi się do życia. Kiedy zieleń ogłusza nasz wzrok, a miliony zapachów sprawiają, że nasz węch wariuje ze szczęścia. Lato też jest sympatyczne, choć najtrudniej jest wymyślić mi coś pozytywnego. Latem dobrze smakuje zimna cola, latem można bez taplania się w błocie i śniegu (co też ma oczywiście swój urok) zdobywać górskie szczyty. Lato kojarzy mi się z takim wewnętrznym luzem. Naprawdę lubię cały nasz rok takim jak Pan Bóg go stworzył, a człowiek nazwał. Ale jesień, jesień jest nieziemska. Jesień sprzyja podróżom w głąb siebie. Refleksji, filozofii, a przy okazji kubkowi ciepłej herbaty z cytryną. Kocham każdą jesień bez wyjątku. Tę złotą i polską lubią chyba wszyscy, bo jest ciepła i ładnie się świeci. Lubię jednak też tę szarą, deszczową, pełną kałuż i zacinającego deszczu. Lubię być przemoczonym do suchej nitki. Lubię to, że jesienią włączają kaloryfery. Bo już na jesieni zaczyna się moja definicja domu. Na dworze może być zimno, ciemno i niesympatycznie, ale w kiedy człowiek przekracza drzwi domu, powinien poczuć błogie ciepło. Takie, które może go ukołysać, uspokoić, poprawić nastrój i ostatecznie uśpić 😉
Co poniektórzy jednak nie zadowalają się tylko podróżami w głąb siebie. Szczególnie jeden mój ulubieniec właśnie wtedy wyrusza przed siebie. Jeśli jeszcze nie wiecie o kim mowa – odpowiedź poniżej.
A zdjęcia są oczywiście z krótkiego spaceru w poszukiwaniu prawdziwej jesieni:

Któregoś wczesnego ranka w Dolinie Muminków Włóczykij obudził się w swoim namiocie i poczuł, że nadeszła jesień i czas ruszać w drogę. Taki wymarsz zawsze jest nagły. W jednej chwili wszystko się zmienia; temu, kto odchodzi, zależy na każdej minucie, szybko wyciąga namiotowe śledzie i gasi żar, zanim ktokolwiek przyjdzie przeszkadzać i wypytywać, i zaczyna biec, w biegu zarzucając plecak, i wreszcie jest już w drodze, raptem spokojny niczym wędrujące drzewo, na którym nie rusza się ani jeden liść. Tam gdzie stał namiot, świeci pusty prostokąt trawy.
Później, kiedy zrobi się dzień, zbudzą się przyjaciele i powiedzą:„Odszedł, widać jesień się zbliża.
Tove Jansson – Dolina Muminków w listopadzie