Jak okazało się podczas wczorajszego noclegu, plecaki i rzeczy przemokły nam bardziej niż myśleliśmy. A jako, że dzisiejsza podróż nie zapowiadała się na długą, pozwoliliśmy sobie się wyspać, a rzeczą się suszyć. Kiedy wszelka przyzwoitość już nakazywała zebraliśmy wszystkie rzeczy i pomknęliśmy w dalszą drogę. Najpierw do Ełku, który okazał się bardzo sympatycznym miastem. Położony nad rzeką i jeziorem na tereny zielone nie może narzekać. Ma w sobie ciekawą historię i sporo przestrzeni oraz piękna naturę czyli to co idealne miasto wg Szymona powinno posiadać. Ełk z ciekawością się zwiedza. Jest wieża ciśnień, ruiny zamku, bardzo ładny kościół NSPJ, budynek banku, park Solidarności. W sumie naprawdę dużo jak na 60 tys. miasto. Warto dodać, że Ełk jest największym miastem w obecnej Polsce, które przed 1945 nie było nigdy częścią Polski (nie licząc lenna). Z ciekawostek jeszcze ponoć miasto to nosiło kiedyś nazwę Łek. A obecny Ełk wziął się stąd, że z sformułowania „we Łku” końcówka „e” przeszła do nazwy miasta. Tak czy inaczej, Łek czy Ełk bardzo polecam na odpoczynek i fajną bazę wypadową. Nas w Ełku spotkała jeszcze jedna bardzo miła rzecz. Ale o niej za chwilę. Dodać chciałem, że póki co kierowcy nas rozpieszczają. Maksymalny czas łapania stopa osiągnęliśmy właśnie dziś. Całe 30-minut. W porównaniu do moich kilkugodzinnych rekordów z przeszłości wydaje się to zupełną rewelacją. 30 minut w Ełku było warto czekać, bo zabrał nas człowiek zupełnie niesamowity. Kolarz i leśniczy w jednym. Przez trzydzieści kilometrów zdążył nam opowiedzieć tyle niesamowitych historii, że naprawdę chciałoby się słuchać i słuchać. Teren jego nadleśnictwa to  prawdziwe zatrzęsienie łosi. Najpierw uprzedzał nas, że nie warto jechać tu szybko, bo łosie wybiegają często na jezdnie powodując wiele śmiertelnych wypadków. Ledwie padły te słowa, widzimy samochód w rowie. Okazuje się, że tym razem Państwo mieli wiele szczęścia. Udało się uniknąć spotkania z 350 kilogramowym osobnikiem, a udany manewr tylko wyrzucił samochód do rowu. Pan leśniczy przestrzegł nas również przed nocnymi wystrzałami (jeden przed chwilą usłyszałem ;-)). To nie myśliwi, ale petardy porozstawiane w polach kukurydzy, które mają odstraszać dziki i chronić przed szkodą. Ciekawe jakich sposobów ima się człowiek żeby poradzić sobie z różnymi problemami. Chwilę dalej zjechaliśmy na boczną droge i tam pan leśniczy, który wioząc nas i tak mocno nadwyrężył swoją drogę, zaproponował nam przejście pieszo malowniczego odcinka wzdłuż Biebrzy, prowadzącego do Goniądza. Ochoczo się zgodziliśmy mimo, że było to jeszcze jakieś 12 kilometrów. Było jednak warto. Piękne dzikie, mało zaludnione regiony. Cisza i spokój. Droga tak mało uczęszczana, że przez 3 godziny minęło nas dosłownie z 5 samochodów. Na wieczór docieramy do Goniądza i rozbijamy się przy miejskiej plaży. Czy wiecie jak cudowna jest Biebrza? Wow, dzika, piękna rzeka. A jakie kolory w jej towarzystwie ukazuje słońce… Jest cudownie. Mam wyzwanie wstać o 5 aby robić zdjęcia na wschodzie słońca. Zobaczymy co z tego wyjdzie…

056-IMGP1234