Kiedy zasiedzisz się w domu zbyt  długo, a ostatnie Twoje podróże nie trwały dłużej niż tydzień, zapominasz jak to jest.

Owszem, w głowie zostają wspaniałe historie i napotkani  ludzie, ale odpływa gdzieś proza podróżowania. Ta najtrudniejsza codzienność z którą zmagamy się w czasie trwania wyjazdu. Pamięć o niej znika wraz z powrotem do domu, bo nie jest już potrzebna. Wraca kiedy znowu postanawiamy ruszyć w podróż.

Najpierw pakowanie bagażu, potem te wszystkie myśli, że pewnie zatrzymają Cię na lotnisku, a jak już przejdziesz to na bank nie złapiesz stopa do Laponii, przecież tu nie ma takiego zwyczaju.

Wylądowałem. Krótki spacer po okolicy i o 12 zaczynam łapać okazję. Z każdą minutą utwierdzam się w tym, że to nie może się udać. Chyba się starzeję bo zaczynam marudzić. Potem jednak kilka głębokich wdechów, optymizm wraca, a wraz z nim zatrzymuje się samochód.

– Dokąd się wybierasz? – pyta chłopak za kierownicą.

– W stronę Narviku – odpowiadam.

– Ok, to po drodze – mówi jak gdyby było to godzinę drogi od miejsca postoju, a nie na drugim krańcu Norwegii.

Tak czy siak – wsiadam. Okazuje się, że oprócz mnie jest drugi autostopowicz, Roman z Francji. A kierowcy to dwaj Australijczycy. I wszyscy jedziemy w jednym kierunku!

Pierwszy stop i złoty strzał! Nie mogę uwierzyć. Przejedziemy razem prawie 1000 km.

I to jest ten moment kiedy uzmysławiasz sobie dlaczego warto przełamywać prozę podróżowania i wszystkie lęki, które z sobą niesie. Po chwili rozmowy okazuje się, że Jonathan był na Kamczatce i jest zakochany w Rosji, a Roman przez rok włóczył się po Ameryce Południowej z Boliwią włącznie. Co za historia! Co za spotkanie! Nie byłoby go – gdybym zrezygnował. W życiu warto iść naprzód, realizować to czego się pragnie, czasem coś zaryzykować.

Teraz już dojechaliśmy do Koła Podbiegunowego i zaraz za granicą rozbiliśmy namioty.

Jutro wysiądę w Narviku i ruszę ku Abisko, a reszta pojedzie swoją drogą. Już dziś jednak mamy nadzieję na spotkania w Paryżu, Australii i Trójmieście.

Niech się dzieje!