Jestesmy z Valdesem sami, wiec nie ma wyboru ~ idziemy razem. Zreszta jest bardzo sympatycznie. Okazuje sie ze nie umiem szacowac wieku ludzi. Valdis ma 56 lat chociaz nigdy tyle bym mu nie dal. Prawdopodobnie dlatego, ze biega regularnie w maratonach, co sprawia ze ma dobra kondycje. Valdis jest Luteraninem, przez co jest mi jeszcze blizszy . Dzisiejszy dzien uplywa na gadaniu. Potrzebne sa takie momenty. A pogoda po raz pierwszy jest genialna. Slonce od pierwszego do ostatniego momentu. Palace jak nigdy przedtem. Rozmowy o zyciu, ktorych na Camino nigdy za duzo. Dochodzimy do Lezama i nagle wylania sie znajoma sylwetka… tak to Roland!! okazalo sie, ze ktos zaproponowal mu nocleg i wzial do siebie. Takze na szczescie wszystko w porzadku i kawalek idziemy dalej. Potem Roland odpoczywa. A my mkniemy poprzez wzgorze Avril, ktore wyciska z nas wszystkie poty az do Bilbao. I jak zawsze w miescie kolejny problem. Albergue, ktore mialo byc otwarte jest zamkniete… ech, dlatego wole wioski. Mkniemy w takim razie na drugi koniec miasta i po 2 godzinach osiagamy miejsce do spania… Roland juz na nas czeka. Dowiaduje sie w tym miejscu, ze to kolejne pozegnanie, bo Roland decyduje sie jeden dzien zostac w Bilbao… Tak to jest, znajomosci na Camino sa plynne, ale bardzo istotne. Jeszcze udaje sie nam porozmawiac… Roland ma wyrzuty sumienia za swoj narod… Jestem pierwszym Polakiem jakiego spotkal… kto wie, moze ostatnim…?
Jutro ok 30 km, ale zastanawiam sie czy nie wyjsc pozniej i nie zwiedzic slawnego Muzeum Sztuki. Wtedy pewnie dotre na miejsce dopiero ok 19… czas pokaze…
Mysl na dzis… moze jestem jedyna Biblia jaka ma w rece drugi czlowiek…