Zaczyna się Wielki Tydzień. A to oznacza, że mój czas na ostatniej placówce w Boliwii dobiega powoli końca. Cóż, to był kolejny świetny etap. Kolejne nowe, jakże cenne doświadczenie. Do tej pory ciągle pracowałem w miastach (Cochabamba, Oruro), a teraz mogłem doświadczyć życia w trochę innym świecie. Bogactwo jego treści ciągle mnie zaskakuje, poczucie sacrum, podejście do czasu i wiele, wiele innych kwestii sprawia, że jeszcze inaczej patrzę na drugiego człowieka. Myślę, że te wszystkie tradycje i zwyczaje, które tu poznałem, a także filozofia człowieka andyjskiego o której sporo się dowiedziałem pomaga zrozumieć nie tylko statystycznego mieszkańca Challapaty, ale ogólnie mentalność tutejszych ludzi. Bo przecież nawet Ci, którzy od jakiegoś czasu mieszkają w miastach wyrośli właśnie w tych zwyczajach, w tej filozofii i w tej specyficznej religijności.

Pojawia się też na pewno wiele pytań. Chociażby o inkulturację. Wbrew temu co próbowano robić tu wcześniej nie da się „ochrzcić” wszystkiego. A nieudane próby powodują dość dziwny synkretyzm. Mam wrażenie, że w świadomości prostego andyjczyka z campo w tym momencie równolegle żyją starzy bogowie gór andyjskich i Jezus Chrystus. Niektórzy z nich próbują to jakoś połączyć, jednak z logicznego punktu widzenia wydaje się to niemożliwe. Z drugiej strony wśród starszych, doświadczonych misjonarzy słyszy się jedną receptę: czas. Czas powoli to zmienia, w jakiś sposób normuje. Trzeba dokonywać niekiedy trudnych wyborów. Które zwyczaje i tradycje są nieszkodliwe, bliskie chrześcijaństwu i niesprzeczne z nim, a które są nie do przyjęcia. Wbrew, pozorom, są to naprawdę trudne dylematy. Oglądałem ostatnio kręcony kilkanaście lat temu film pokazujący kilka dni z życia misjonarza, który wykonał tutaj ogromną pracę. W jednej ze scen odprawia mszę pod ziemią, w kopalni. Wierzenia andyjskie mówią, że podziemia należą do Tio (Diabeł, ale niekoniecznie w rozumieniu chrześcijańskim), któremu należy okazać szacunek, wypalić fajkę i żuć kokę i uzyskać pozwolenie i bezpieczeństwo w trakcie przebywania pod ziemią. Kiedy wykonują ten rytuał, ksiądz jest z nimi w tym czasie i mówi takie słowa: Wiem, że to nie jest właściwe, ale gdybym zareagował inaczej, stracę ich. Dziś muszę po prostu być z nimi. Przyjdzie czas, kiedy dojrzeją do tego by to zmienić… Zdaje sobie sprawę, że dla europejczyka, który chodzi do polskiego kościoła i jest wychowany w naszej tradycji te słowa mogą brzmieć niedorzecznie, albo oburzająco. Jednak mam poczucie, że jest w nich wielka prawda, dotycząca czasu dojrzewania do wiary. A ten moment przejścia niekoniecznie musi wyglądać tak jak do tego przywykliśmy w Europie naszych czasów. Proces nawrócenia, przyjęcia Prawdy nie zamyka się w jednym życiu czy społeczności na przestrzeni jednego pokolenia, on oczyszcza się powoli. Ważne jest jednak by obserwować progres, choćby delikatny jak drganie liścia na wietrze, ale jednak progres…