W tym roku na Kolosy nawet wziąłem sobie dzień wolnego. Udało mi się spędzić tam dwa pełne dni i niewątpliwie była to dobra decyzja. Z jednej strona ta wszechogarniająca Cię motywacja. Masz marzenia? Zatem wstawaj i działaj. Z drugiej zaś strony naprawdę moc wspaniałych historii. I takie przekonanie, że myślimy podobnie. Zewsząd słyszę to co i sam powtarzam. W podróży najpiękniejsze jest odkrywanie drugiego człowieka, z jego historią, sytuacją społeczną, kulturą – po prostu w całości. To zawsze mnie fascynowało i pędziło dalej. Liczę, że to się nie zmieni.
Poza Kolosami, biję się w piersi, zaniedbałem bloga. Trochę z powodów przeprowadzki, ale też pewnej refleksji, że nie jestem maszynką do pisania i czasem po prostu brak mi weny. Uznaję, że nic na siłę. Lepiej poczekać i stworzyć coś co nadaje się do pisania niż co trzymać się cotygodniowych terminów, jednocześnie obniżając swój poziom.
Pielgrzymka – szczegóły projektu
Zapraszam Was zatem do wędrówki, czyli tego co lubię najbardziej. Dwa lata temu, razem z padre Adalberto zdecydowaliśmy się wyruszyć w pielgrzymkę z Cochabamby do Oruro. Oruro to górnicze miasto, któremu niektórzy nadali niechlubne miano najbrzydszego w całej Boliwii. Ma jednak swoją ciekawą historię, ma również swoją opiekunkę – panią z Socavon (odpust 2 lutego), figurę Matki Boskiej, która chroni mieszkańców. Kilka lat temu zresztą (właśnie w czasie mojego pobytu) zbudowano na pobliskim wzniesieniu jej pomnik; notabene największy pomnik Maryi na świecie.
Pielgrzymka – przebieg trasy
Mimo przestróg kilku nadopiekuńczych osób – ruszamy! Należy tu jednak dodać, że droga nie była zwykła. Nie prowadziła asfaltem, który łączy te dwa miasta, a zapomnianą od lat starą drogą kolejową, która była wybudowana na tej trasie. Należała do najwyżej położonych na Ziemi (bodajże druga po peruwiańskiej) i przekraczała wysokość 4 tysięcy metrów.
Było to dla nas bardzo ciekawe doświadczenie i wyjątkowa pielgrzymka. Wyszliśmy z miasta do zupełnie nieznanych wioseczek w których ludzi nie mówili po hiszpańsku. Jednak znów sprawdziło się powiedzenie, że im człowiek ma mniej tym chętniej się dzieli. Ci ubodzy pasterze karmili nas swoim obiadem, pokazywali lepszą drogę i ostrzegali przed pogodą. Odległość między tymi miastami to jedynie około 100 km, także z założenia mieliśmy uporać się z tym dystansem w 3 dni i rzeczywiście tak się stało.
Jak przewidywaliśmy największe utrudnienie sprawiły nam tory. Trasa została zamknięta ponieważ był podmywana przez rzekę. Było to jakieś 20 lat temu. Od tego czasu woda zrobiła swoje. Wielokrotnie tory ginęły gdzieś w kilkudziesięciometrowych przepaściach. Mieliśmy jednak szczęście bo zawsze jakoś dało się kontynuować naszą trasę. Miejsce noclegowe również znajdowało się samo. Za pierwszym razem znaleźliśmy zdewastowane latyfundia. Był to skutek buntów chłopskich sprzed kilkudziesięciu lat. Mogliśmy tylko podejrzewać, że właściciele tych terenów źle skończyli. Po drugiej stronie rzeki była wioska, którą zarządzali. Historia okazała się okrutna, bo również była zupełnie wymarła. Prawdopodobnie nikt nie uniósł ciężaru zarządzania. Dla nas jednak było to doskonałe miejsce na nocleg. O ile pierwszy nocleg dostaliśmy od cywilizacji, to drugiego dnia z pomocą przyszła natura. Zresztą zobaczcie sami, jak nie wykorzystać takie zadaszenia?
Wierzcie lub nie, ale tej nocy właśnie spadł rzęsisty deszcz, a my spaliśmy smacznie i sucho przede wszystkim. Trzeci dzień to już spokojna wędrówka z niewielką ilością podejść. Przychodzimy do Oruro późnym popołudniem, prosto na procesję. Udało się. Prawdopodobnie pierwsza pielgrzymka boliwijska na trasie Cochabamba – Oruro zakończona sukcesem.
Mimo, że były to tylko trzy dni – dostaliśmy trochę w kość. Jak na taką wysokość przystało, żar lał się z nieba. Poza tym, każdorazowo kiedy ginęły nam tory musieliśmy robić naprawdę spore przewyższenia co przy takiej temperaturze odbierało nam siły. Nie zmienia to jednak faktu, że bez wątpienia – było warto!
Niezła wędrówka Szymon – tory świetne!
A co do pisania, ja przestałam liczyć już na wenę, ale staram się pisać regularnie (co nie znaczy, że to co piszę od razu pokazuję) – i okazuje się, że mają rację ci, którzy mówią, że to kwestia nawyków i pracy, a nie weny 🙂
Pewnie tak 😉 ja cierpię po prostu na notoryczny brak czasu… Nie mogę nadążyć z pisaniem 😉
Takie miejsca zawsze wynagradzają wszelkie trudy przepięknymi widokami. Było warto.
Oj tak 😉
W listopadzie w zeszłym roku leciałem przez Oruro z Santa Cruz do La Paz. Niewątpliwie pomnik Maryi to jest to co rzuca się w oczy z samolotu przede wszystkim, ale i zachęcające widoki. Z lotu ptaka wygląda całkiem interesująco. Nigdy bym nie powiedział, że właśnie temu miastu przypięto niechlubną etykietę najbrzydszego w całej Boliwii….. muszę to kiedyś sprawdzić 🙂
Może tylko do mnie doszły takie słuchy 😉
nic tylko pozazdrościć. Niesamowita przygoda i przepiękne widoki.
Dzięki 😉
Niesamowita przygoda! Ostatnimi czasy coraz bardziej zaczynam się przekonywać do zwiedzenia Boliwii 🙂
A co do weny – czasami mam zupełnie tak samo, jak już mam ciekawy pomysł, to brakuje mi czasu aby go zrealizować 🙁 dodatkowo zawsze staram się, aby posty przed dodaniem były bardzo dobrze dopracowane, dlatego tak jak Ty uważam, że nie warto publikować częściej kosztem obniżenia jakości bloga. Tak trzymaj! 🙂
Boliwia – to bardzo dobra opcja! 😉
Od Twojego pobytu nic się nie zmieniło. Dalej jest brzydkie. Jedynie ludzie wynagradzają brzydotę tego miasta i okoliczna przyroda:) pozdrawiam z zapomnianego zakątka na ziemi:) ach, i gratuluję okładki książki i jej wydrukowanej treści pełnej przygód
gracias Jacinto! 😉