Końcówka urlopu to również południe, tym razem jednak Europy. Włochy. To chyba trzecie podejście do kraju, który jakoś nie może mnie urzec. Podobno dlatego, że nie dane mi było być na ich prawdziwym południu. Kto wie… może dam sobie jeszcze szansę 🙂

Tym razem jednak wyjazd skoncentrował się na Rzymie. Mieliśmy, razem z Michałem, okazję przejść go wzdłuż i wszerz. Choć zobaczyliśmy i tak tylko tzw klasyki. Jednak nasze zdanie co do Wiecznego Miasta było chyba jednak podobne. Zbyt duszno, tłoczno, monumentalnie. Mi chyba najbardziej podobała się pielgrzymka do siedmiu bazylik… to przede wszystkim dlatego, że nadaliśmy temu dniowi właśnie taki charakter pielgrzymkowy. No i te kościoły. Jeden za drugim przebijał się historią, wnętrzem, stylem… To na pewno robi wrażenie. Jednak po kilku konkretnych dnia obaj odczuwaliśmy zmęczenie miastem, pogodą itp.

A na naszej mapie celów do zobaczenia zostało jeszcze jedno miasto… Asyż… No to w drogę… Muszę przyznać, że od początku do końca Asyż mnie oczarował. Jakby czas się zatrzymał. Jakby to były te same miejsca, te same ulice, którymi wędrowali Franciszek i Klara. Urzeka. Czuć taką atmosferę. Zupełnie wyjątkową. Chciałoby się jeszcze tu zostać. Jeszcze pospacerować. Jeszcze dzień i kolejny… Wracamy oliwnymi gajami… Robi się zupełnie prowincjonalnie… Niesamowicie… Tak, tu jeszcze bym wrócił… Asyż uratował Włochy… Do zobaczenia! 🙂

asyz