Niedziela była mocno pracująca. Ja pracuję na 2 piętrze (ichniejsze trzecie). Mam do sprzątania 10 pokoi. I akurat wszyscy jednego dnia postanowili wyjechać. Doprowadziło to do sytuacji, że wyszedłem dużo później niż inni, bo najwięcej pracy jest właśnie wtedy, kiedy goście opuszczają hotel i trzeba przygotować pokój na przyjazd nowych ludzi. Oczywiście wszystko ma swoje plusy i minusy. Dzięki temu napiwki były większe niż zwykle. Zapomniałbym dodać, że prócz napiwków pieniężnych bardzo często ludzie zostawiają nienapoczęte jedzenie, które możemy zabrać do domu. Także wczoraj mój plecak nie mógł się domknąć. Jednak z racji  długiej pracy przepadły mi wszystkie angielskie msze. Amerykanie tutaj przynajmniej nie mają w zwyczaju wieczornych mszy, toteż musiałem się udać na jedyną wieczorną w Wildwood – czyli hiszpańską. Było ciekawie. Chyba myśli moje zaczęły krążyć trochę od Madrytu, aż do Boliwii. Rzeczywiście, jakby inny świat, jakby wchodząc do tego kościoła, wyleciał z USA na chwilę. Hiszpańska muzyka i wszystko, wszystko… sprawiło, że odpływałem myślami gdzieś indziej, dalej. Takie refleksje jak było (Santiago, Madryt) i jak będzie (Boliwia).

Dziś za to (poniedziałek po mojemu) jako, że wszyscy się wyprowadzili pracy było niewiele. Pojeździłem trochę w poszukiwaniu czegoś dodatkowego. Jutro mam się udać do pewnej restauracji i zobaczymy – może coś się uda. Wysłuchałem też przez internet pewnej audycji na temat książki „Czy było warto? Odyseja dżinsowych Kolumbów” Liliany Arkuszewskiej i natknęło mnie to do wielu emigracyjnych przemyśleń… a raczej może nie tyle emigracyjnych, co w ogóle związanych z wyborami, decyzjami. Jak to jest, że w życiu nie ma loadu? 🙂 Że nie można w pewnym momencie spróbować jeszcze raz, w innym miejscu, albo z innymi celami? Dlaczego nie można realizować kilku pragnień jednocześnie (tych, które teoretycznie się wykluczają). W kontekście moich refleksji, rozważań, podejmowania decyzji – ta audycja wydaje się dość cenna i wniosek płynący z niej również. A było on mniej więcej taki: w zależności od spojrzenia i od momentu; czasem wydawało się, że było warto, czasem, że nie…

I chyba TO, mimo tego trudu, w życiu jest piękne. Nie jest ono jednobarwne, nie da się go określić jednoznacznie: udane, nieudane, złe, dobre. Jest w nas szczęście i pech, radość i smutek, dobro i zło, odłamki piękna i brzydoty… razem po prostu tworzy jedynego i niepowtarzalnego każdego z nas… To wszystko, bez wyjątku nas kształtuje. Tak samo w Polsce jak i w Kanadzie… Więc może nie problem w tym, że tylko jeden wybór da nam szczęście w ostatecznym rachunku, że jest tylko jedna dobra droga. Może to nie to… może chodzi o własne poczucie bycia na swoim miejscu…

Na takie przemyślenia najlepszy jest oczywiście Eddie Vedder