Wstaje dzis stosunkowo wczesnie mimo ze etpa krotki. Mam ochote na poludnie byc juz na miejscu i zebrac sily przed kolejnym, bardziej obciazajacym etapem. Idzie mi sie juz naprawde bardzo dobrze. Nogi same niosa. Mam nadzieje, ze tak mnie poniosa juz do konca. Przed 12 jestem w schronisku, ktore z zwenatrz wyglada jak bunkier, ale wewnatrz jest sympatycznie. Stosunkowo szybko sie zapelnia, ale nie rozpoznaje juz tych ludzi. Chyba ide zbyt nieregularnie i wiekszosc tych, ktorych zdaze poznac nocuje gdzie indziej. Ale nie przeszkadza mi to. Mialem camino towarzyskie, mam samotne… i tak jest dobrze…
Ktos napisal w komentarzu o bliskich, przyjaciolach, ktorzy ida razem ze mna i wspieraja. Bardzo to odczwam i doceniam. Juz wiele razy powtarzalem ze mam w zyciu niesamowite szczescie bo wokol mnie sa tylko dobrzy ludzie. A z drugiej strony mysl moja jest wlasnie zwiazana z relacjami.
To kim jestesmy zawdzieczamy tym wokol ktorych sie otaczamy. I w druga strone. Oni zawdzieczaja to nam. Sa w innych ludziach cechy, ktore nas pociagaja, czyny, ktore pragniemy nasladowac, mysli z ktorymi sie zgadzamy. Ale i rowniez w nas sa wartosci, ktore czerpia inni. Wspaniala symbioza. Pieknie to Pan Bog wymyslil…
To wszystko sprawia, ze dzis w drodze chcialem objac jak najwiecej ludzi, ktorzy towarzysza mi w zyciu… 🙂