Mijają pierwsze dni w Oruro. Intensywnie, ale i bardzo dobrze. Zacząłem pracę w hogarze. Trzydziestka dzieciaków. Od 4 do 15 lat. Każde potrzebuje uwagi, każde potrzebuje miłości. Bardzo się cieszę, że jestem właśnie tam, razem z nimi. Każdy dzień wygląda inaczej, bo zawsze jest coś innego, co trzeba zrobić „na już”. Małe dzieci trzeba umyć, zmienić im ubranie, bo stare jest bardzo brudne. Jest czas na naukę i na zabawę. I co tutaj niezwykle istotne, jest to miejsce, gdzie dzieciaki mogą zjeść ciepły, treściwy posiłek. Najczęściej jedyny. Widzę w ich oczach jak kochają to miejsce. Kto wie, może czasem bardziej niż własny dom…Myślę, że najbliższe dni to będzie dla mnie „czytanie” z ksiąg ich życia, wsłuchiwanie się w to, co mają do powiedzenia i po prostu bycie obok nich.

W nawiązaniu do tego słucham ostatnio tej piosenki:

http://czlowiekmelon.wrzuta.pl/audio/13svN63vSc8/sdm_-_piosenka_dla_zapowietrzonego

i zastanawiam się czemu dziś ludzie nie zwracają uwagi na takie podstawowe wartości, na to co większość z nas ma, a jednak wciąż ten pęd, by mieć więcej i więcej. Wszystko oczywiście dla dzieci, dla rodziny, dla siebie. Szkoda tylko, że często za późno okazuje się, że rodzina oczekiwała zupełnie czegoś innego… chyba czasem lepiej odnaleźć własne szczęście pośród biedy, niż poświęcić życie na… no właśnie, na co? Można mieć wszystko, a nie pamiętać jak to jest pójść na spacer, pobawić się z własnym dzieckiem, „zmarnować” wspólnie wolny czas… Trudne to dylematy, ale z drugiej strony, coraz częściej myślę, że w gruncie rzeczy tylko jedna odpowiedź jest właściwa… nie można się rozmienić na drobne…