image

Kiedy wysiadłem wieczorem na białoruskim dworcu w Moskwie, czekali na mnie Aleksiej i Wania. Na miejscu okazało się, że oprócz mnie cała rodzinka gości również Pietera – chłopaka z Belgii. Gdyby nie on rozmawialibyśmy pewnie po rosyjsku, bo tak jakoś samo wychodziło. Nasz pierwszy dzień w Moskwie zaczęliśmy bardzo intensywnie. Od rana ostro zwiedzaliśmy i tak w zasadzie przez cały dzień. Stało się tak dlatego, że program od czwartku do niedzieli jest tak intensywny, że mamy obawy czy coś jeszcze będzie nam dane posmakować. A co jak co, ale na pierwszy rzut oka Moskwa robi wrażenie. Nigdy nie byłem fanem architektury socrealizmu, ale to miasto jest niesamowite. Nie spodobało mi się w Rzymie, we Wiedniu. Madryt jako miasto też nie powalił, podobnie zresztą jak Berlin. Mógłbym tak jeszcze powymieniać sporo stolic, których fanem nie jestem, ale powiem tylko – Moskwa – się podoba. W Rzymie nie znalazłem kościoła dla siebie, w Moskwie w każdym mógłbym siedzieć godzinami. Myślę zresztą że zasłużą one na odrębną notkę – bo są naprawdę zapierające dech w piersiach. Poza tym oczywiście Kreml, Warwarka, Łubianka, Arbat, Nowy Arbat i trzeba było wracać. Mam nadzieję, że pomiędzy napiętym programem świątecznym znajdzie się jednak jeszcze chwila na dokończenie zwiedzania. Koniecznie muszę jeszcze dokładnie obejrzeć najciekawsze stacje metra (istny majstersztyk!), dostać się do katedry św. Bazylego (ta na pl. Czerwonym), zwiedzić muzeum Bulhakowa (na Dostojewskiego to wybiorę się do Pitera), może muzeum kosmonautyki i przede wszystkim łyknąć trochę tego klimatu (z tym z każdą godziną jest lepiej!)