Świata nie zbawisz, ale możesz zmienić życie jednego człowieka…Często, przed wyjazdem, zastanawiałem co jest najważniejsze na misji? W jaki sposób można pomóc w sposób najwłaściwszy, najbardziej efektywny?Dziś po kilku dobrych miesiącach w Ameryce Południowej obraz pomocy krystalizuje się w mojej głowie… Widzę, że chcąc czynić dobro, nie możemy zatrzymać się tylko na tym co najbardziej rzuca nam się w oczy. Zabawki dla dzieci, ubrania, również jedzenie – to wszystko również jest ogromnie ważne. Ale czuję, że powinniśmy, jako ludzie, którzy przyjeżdżają pomóc, patrzeć dalej. W przyszłość, w rozwój, w usamodzielnienie, tych, którzy na razie bez czyjejś pomocy sobie nie poradzą. Chciałbym podarować ludziom, których spotykam wędkę, a nie rybę. Coś dzięki czemu w przyszłości sami będę mogli poradzić sobie w życiu…

Wszystko to doprowadziło mnie do podjęcia dwóch akcji, które mają na celu pomoc konkretnym ludziom, których spotkałem w Boliwii i Paragwaju.

1. Paragwaj, Encarnacion. zainspirowali mnie studenci z Paragwaju… Spotkałem ludzi, którzy naprawdę chcą się rozwijać, lubią czytać, zdobywać informacje (dla mnie na tym kontynencie to coś naprawdę niezwykłego)… ale tu w Ameryce Płd zdobyć książkę to cud… w księgarniach sprzedaje się tylko artykuły papiernicze, biblioteki praktycznie nie istnieją… jeśli już gdzieś można kupić książki to kosztują one naprawdę niebotyczne pieniądze… i tu właśnie pomyślałem sobie o takiej akcji „Książki dla Paragwaju„… wiem, że w antykwariatach można znaleźć literaturę zagraniczną, w księgarniach wysyłkowych można również kupić hiszpańskojęzyczne książki… czuję, że warto, że to nie jest co prawda kawałek chleba, czy nowe ubranie, ale coś co może dać im w ostatecznym rozrachunku dużo, dużo więcej… W Ameryce Południowej nie ma kultury czytania i pomyślałem, że skoro są ludzie którzy tego szukają, do tego dążą… to naprawdę warto…

Rzecz jasna, bez Was, waszego wsparcia, nigdy to się nie uda. Sam nie podołam. Ale też tak patrzę w kontekście swojego pobytu tutaj. Może właśnie moim zadaniem jest o tym mówić, oddać głos tym ludziom, którzy w ten sposób nie zostaną skazani na zapomnienie… Nie każdy z Was może wyjechać, ale każdy z Was, może pomóc! I to jest naprawdę wielkie!

2. Boliwia, Oruro. Vico jest niewiele młodszy ode mnie. Wychował się w państwowym domu dziecka, ale dzięki determinacji i pomocy dobrych ludzi nie skończył tak jak większość absolwentów takich placówek w tym kraju. Zaangażował się jako wolontariusz w nowo powstałą placówkę, prowadzoną przez diecezję w Oruro. Zrezygnował ze studiów, żeby móc zająć się dziećmi, być może po to, by ich życie mogło być trochę łatwiejsze niż jego samego… Widzę, że poświęcił się cały temu dziełu i jest to dla mnie naprawdę niesamowite… Patrzmy jednak głębiej, dalej… Vico nie będzie całe życie wolontariuszem, sądzę, że zasługuje na szanse, by skończyć studia i w przyszłości podjąć dobrą pracę. W tym roku pojawia się taka możliwość. Jednak każdy rok to około 2 tys. zł… tu w Boliwii, dla przeciętnego młodego człowieka to kwota nieosiągalna. Wierzę, że dzięki tej akcji uda nam się zebrać choć część tych pieniędzy. Czy to, że mieliśmy w życiu więcej szczęścia czyni nas lepszymi…? Moim zdaniem czyni nas powołanymi do tego, by odrobiną tego szczęścia się podzielić…