Znacie to z autopsji? Życzyłbym wszystkim, aby nie!

W życiu chyba każdego z nas są lub byli ludzie, którzy działają na nas alergicznie.

Spotykam ją i już po kilku minutach czuję, że jedyne o czym marzę to wyjść i nigdy więcej się z nią nie widzieć. Stety czy niestety nie mogę wyjść. Powiem więcej, wychodzi na to, że musimy współpracować, regularnie się widywać, spędzać ze sobą dużo czasu…Tak jakby spotkać swoją dokładną odwrotność, kogoś kto irytuje Cię całym sobą. Mechanizm obronny przed taki człowiekiem szybko idzie w ruch. Nakręcam się. Wewnątrz siebie, we własnych myślach, utwierdzam się, że jest to osoba, której z żadnej strony nie da się zaakceptować. Przecież nie da się tak myśleć, tak mówić, tak robić… rozumiem Boże, że wszyscy są… Twoimi dziećmi, ale z tym to już przegiąłeś. Nie da rady. I znowu sam siebie nakręcam. Po jakimś czasie nie zauważam, że przeszkadzają mi już w niej zwykłe drobnostki, które w takim nasileniu występują u moich znajomych, przyjaciół… u mnie samego…

Miewałem takie przypadki… rzadko, nawet bardzo, ale się zdarzało… Dopadło mnie i tutaj…

Skoro tak, to wiem, że nie bez przyczyny. Wszak nauczyłem się już tutaj, by szukać głębiej, by widzieć drugi dno, w tym co na pozór puste… Najwyższa pora z tym się rozprawić!

No dobra… od czego zacząć? Nagle wpada mi do głowy pomysł, który wcale mi się nie podoba… za każdą irytację we własnych myślach, dziesiątek różańca w jej intencji… Jestem zawzięty. Nie minęło południe… a różaniec skończony. Jednak nie poddam się. Jak obiecałem tak robię. Moc modlitwy jest wielka. W tym wypadku zaczynam po prostu o niej myśleć. Dlaczego tak robi, jakie są motywy jej działania? I dlaczego tak bardzo mnie to irytuje? Nigdy problem nie leży po jednej stronie. Tego nauczyłem się już na wcześniejszych lekcjach. Im więcej o niej myślę, tym jestem spokojniejszy. Nie zaakceptowałem wielu rzeczy, ale zaczynam rozumieć, co tak naprawdę ma mi to powiedzieć. Ostatni dziesiątek nie jest wynikiem irytacji… raczej podziękowania… Mógłbym zagryźć zęby, przemęczyć się trochę, wyjechać, zapomnieć i wspominać jak to biedny Szymon użerał się nie wiadomo z kim… Dobrze, że tak się nie stało. Po to tu przyjechałem. Żeby w Bliźnim dostrzegać Boga. Już potrafię Go dostrzec także w niej…

Na koniec dnia podsumowanie… jestem całkiem z siebie zadowolony. Szykuje się powoli do spania, kiedy słyszę pukanie do drzwi. Otwieram… po drugiej stronie mój wróg publiczny.

– Szymon, dziękuję Ci za to, że tu jesteś, za to co robisz. To dla Ciebie… – patrzę i nie wierzę… dostaje coś pięknego, co bardzo chciałem mieć, jednak nikt o tym nie wiedział… Jednak sedno nie tkwi w tym podarunku, a w tym spotkaniu… jest Moc!

Przychodzi mi do głowy jedna myśl…

Gdyby ludzie umieli słuchać i próbowali się nawzajem zrozumieć mielibyśmy Raj na ziemi…