Egipt bez wątpienia pozytywnie mnie zaskoczył. Może dlatego, że natłok spraw nie pozwolił mi mieć zbyt dużych oczekiwań. A może po prostu to ciekawy kraj, który zbyt często kojarzony jest jedynie z leżeniem na plaży i all-inclusive.

Zatem zacznijmy od końca.

Egipt. Jedziemy autobusem zobaczyć kilka zabytków Kairu. Ponieważ intensywny czas nie sprzyja wysypianiu, nadrabiam braki w czasie podróży. Nagle ktoś szarpie mnie za ramię i mamrocze coś niezrozumiale po arabsku. Zaspany podnoszę głowę. Nade mną stoi chłopak z zespołem Downa i energicznie macha rękoma. Nic z tego nie rozumiem. Po chwili podchodzi kobieta, która zwraca się do mnie:

– Amir zaprasza Cię abyś usiadł razem z nami na końcu autobusu.

Korzystam z zaproszenia i po chwili poznajemy się trochę bliżej. Ci ludzie mieszkają we wspólnocie Arka na południu Egiptu. Jest to taki niesamowity dom gdzie wspólnie mieszkają ludzie zdrowi i upośledzeni. Po kilkunastu minutach pada zdanie:

– Jeśli zostajesz jeszcze tydzień w Egipcie to może pojedziesz razem z nami?

5 sekund na zastanowienie i 2 godziny później jadę już pociągiem na południe do miasta o którym nigdy nie słyszałem, z ludźmi, których spotkałem kilka chwil wcześniej. Nie jest to odwaga i nie jest to głupota. Raczej pewność, że nie przypadkowo się spoktaliśmy i będzie to ważne spotkanie z pięknymi osobami.

Wiecie jak to jest kiedy po kilku minutach/godzinach/dniach czujesz się gdzieś jak w domu, a między ludźmi jak ze starymi znajomymi? Mam szczerą nadzieję, że tak. Miałem tak w El Minya, w Egipcie. Z wszystkimi bardzo się zżyłem. Uczyli mnie arabskiego, wspólnie przygotowaliśmy posiłki, wspólnie śmialiśmy się i odpoczywaliśmy. Na kilka godzin dziennie jeździliśmy też na farmę. Tam ogrodnik dzielił nam pracę i w ten sposób część zrywała cytryny, inni zajmowali się oliwkami, a pozostali pozbywali się chwastów. Proste rzeczy, prości ludzie, a tyle radości i szczęścia. Doświadczyłem też tyle troski, że było to wzruszające. Jednak jak zwykle, wszystko co dobre, szybko się kończy. Tydzień minął jak z bicza strzelił i trzeba było wracać do domu. Na koniec dostałem swój autoportret, sok z mango i kilogram cytryn. Czym chata bogata!

Na sam koniec Susi mówi do mnie:

– Szymon, wiesz dlaczego Amir podszedł do Ciebie w autobusie i zaprosił Cię do nas?

Odpowiadam przecząco, bo nie spodziewałem się, że był w tym jakiś sens.

– Dzień wcześniej, wieczorem, stałeś na zewnątrz i słuchałeś koptyjskich pieśni. Pamiętasz? To było w tym momencie kiedy Amir wygłupiał się razem z Sajmahem, brali do buzi świeczki i udawali, że palą papierosy. Wtedy zobaczyliśmy jak śmieją Ci się oczy na ten widok i pomyśleliśmy, że musisz być dobrym człowiekiem. Amir od razu Cię polubił.

.

.

.

Czasem nie trzeba robić nic wielkiego. Czasem wystarczy się uśmiechnąć i okazać życzliwość.