Podróże, jak często o tym piszę, bywają różne. Czasem to stan umysłu czasem eksploracja dzikich lądów i droga w nieznane. Cel dla którego podróżujemy też nie zawsze jest taki sam. Kiedy jadę w jakieś miejsce po raz pierwszy, jestem podekscytowany tym co zostanę, co powinienem zobaczyć, gdzie najlepiej „oddychać” aby poczuć dane miasto. Jeśli zdarza mi się podróżować gdzieś więcej niż jeden raz, musi być to naprawdę wyjątkowe miejsce, albo zupełnie niesamowity powód.
Tak też jest z Irlandią. Byłem raz, potem drugi i trzeci. I daj Boże, będę jeszcze wiele razy. Powodem dla którego chcemy podróżować w jedno i to samo miejsce kilka razy może być fascynacja miastem, ale w moim przypadku jest inaczej. Podróż to również możliwość spotkania z przyjaciółmi. I z obfitości tego aspektu podróży korzystam właśnie w Dublinie.
Choć muszę też przyznać, że z roku na rok coraz fajniej czuje się w samej stolicy Irlandii. Pamiętam, że w 2006 zachłannie zerkałem na Zamek Dubliński, katedrę św. Patryka czy Trinity College. Czułem się jak gość, przemykający po miejscowych wizytówkach. Tym razem już delektowałem się spacerem po kolejnych, nieznanych uliczkach, a przy okazji, dzięki Krzyśkowi, zaliczałem kolejne puby. Co poniektóre, jak Mulligan’s z całkiem ciekawą historią.
http://en.wikipedia.org/wiki/Mulligan’s
Uwielbiam za to irlandzki klimat, tę zmienność pogody, tu słońce, zaraz lekki deszcz, a potem znów słońce, a w tym wszystkim wiatr! Tak, ze względu na pogodę mógłbym tam mieszkać. Tym bardziej, że w tym roku kiedy opuszczałem Polskę było -17, a w Dublinie gorące 5 stopni! 🙂
Irlandczycy też z każdym rokiem wydają się coraz bardziej równi. Bo tak w ogóle to chyba naprawdę dobre określenie tej nacji. Równi, swojscy ludzie, żadna wyższa pierdolencja rodem z Anglii czy Francji. Nawet w ich akcencie słychać, że bardziej są kumplami z pubu niż wyższą arystokracją. Na plus oczywiście! I jeszcze jedna rzecz. W kilku miastach świata zafascynowałem się tyglem kulturowym, mieszanką „zrobioną” ze smakiem. Tak właśnie jest w Irlandii, w Dublinie. Lubię ten klimat kiedy ulicą ramię w ramię idzie cały świat. Podoba mi się jednak przede wszystkim równowaga proporcji. Tu każdy widzi, że to Irlandia i najwięcej jest Irlandczyków. Reszta (czyli my również) jest dodatkiem i tak własnie, moim zdaniem, powinno być. Tym sposobem Dublin wygrywa chociażby z Rzymem, gdzie porażał mnie odsetek Hindusów.
W Dublinie czuję się swojsko. To zdecydowanie zasługa moich przyjaciół, ale miasto i jego mieszkańcy na pewno również w tym pomagają.

Féach tú Baile Átha Cliath!