Końcówka urlopu to również południe, tym razem jednak Europy. Włochy. To chyba trzecie podejście do kraju, który jakoś nie może mnie urzec. Podobno dlatego, że nie dane mi było być na ich prawdziwym południu. Kto wie… może dam sobie jeszcze szansę 🙂 Tym razem jednak wyjazd skoncentrował się na Rzymie. Mieliśmy, razem z Michałem, okazję przejść go wzdłuż i wszerz. Choć zobaczyliśmy i tak tylko tzw klasyki. Jednak nasze zdanie co do Wiecznego Miasta było chyba jednak podobne. Zbyt duszno, tłoczno, monumentalnie. Mi chyba najbardziej podobała się pielgrzymka do siedmiu bazylik… to przede wszystkim dlatego, że nadaliśmy temu dniowi właśnie taki charakter pielgrzymkowy. No i te kościoły. Jeden za drugim przebijał się historią, wnętrzem, stylem… To na pewno robi wrażenie. Jednak po kilku konkretnych dnia obaj odczuwaliśmy zmęczenie miastem, pogodą itp. A na naszej mapie celów do zobaczenia zostało jeszcze jedno miasto… Asyż… No to w drogę… Muszę przyznać, że…Kontynuuj czytanie
Kolejne dni w Beskidzie Niskim, w porównaniu do pierwszego noclegu, były nudne niczym flaki z olejem. Choć tak naprawdę było bardzo fajnie, ale żadnych burz, jeleni i zgubionych szlaków. Następnego wieczoru zawitałem do Wysowej. Po ładnych kilka latach nieobecności. Byłem pewien, że łemkowska karczma znacznie się rozbudowała. Ale jedzenie ciągle dobre. Kolejny nocleg znów dostarczył przygód. Innego rodzaju tym razem. Pole namiotowe jak się okazuje zamieniono na parking. Więcej kasy dla miasta. Co robić? Najlepiej spytać w sklepie, kto by pod namiot nie przyjął. Pani, jak prawidłowo się domyślałem, angażuje w sprawę pół miasteczka i po chwili zamiast pod namiotem, otrzymuje ciepły pokoik w kempingu. Żyć nie umierać 🙂 Dziękuję serdecznie i zasypiam niczym niemowlę po wczorajszych wojażach. Beskid dziki i niedostępny jak dawniej. Tylko im bliżej granicy, tym więcej Słowaków na rowerach. Okazuje się, że od ostatniego czasu znacznie rozwinęli swoją sieć szlaków. Ostatni nocleg na bazie SKPB. Tego…Kontynuuj czytanie
Oj te plany… zawsze psują najlepszą zabawę. A może inaczej. Nie plany, a zbytnie przywiązanie do nich. Bo przecież jakiś zrąb, wizję tego co będzie mieć trzeba. Miałem i ja 🙂 Planowałem wylądować na przedsionku Beskidu Niskiego właśnie w Grybowie. Z Kielc do Tarnowa, potem pociąg do Grybowa, a stamtąd już na nogach do Uścia Gorlickiego. Wszystko zaplanowane od A do Z. No prawie, ale i tak całkiem nieźle jak na mnie. Wszystko jednak runęło w oka mgnieniu kiedy zauważyłem, że autobus jadący do Tarnowa, kończy swój bieg w Krynicy. Po co się przesiadać jak tegoroczną przygodę z Beskidem można zacząć właśnie tam! Entuzjastycznie owładnięty genialnością swoich przemyśleń kupiłem bilet do końcowego przystanku. Trafiło mi się ostatni miejsce koło cygańskiej rodzinki. Sympatycznie całkiem. Niestety nie przewidziałem jednego. Korki. Dojechałem do Krynicy później niż byłbym w Grybowie. No czyli nici z oszczędzenia czasu. Tak czy siak ruszyłem w drogę do Banicy.…Kontynuuj czytanie
Grybów… dworzec w Grybowie… 5 godzin przerwy, zeszyt, długopis i niezbyt wygodna ławka. To wszystko razem wzięte pozwala zatrzymać się na chwilę, by kilkoma słowami spróbować ogarnąć moje kolejne spotkanie z tym niesamowitym regionem, niezwykłą historią i wyjątkowymi ludźmi. W jednym zdaniu, ba!, w dwóch słowach wystarczy po prostu rzec BESKID NISKI. Nadmienić trzeba, że Grybów zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Brama Beskidu Niskiego… prowincjonalne miasteczko. Bo Beskid Niski to taki ciekawy twór, obszar, jakby z całych sił broniący się przed cywilizacją. I właśnie na jego granicach, obrzeżach, porządku pilnują takie twierdze miasta – synowie i córy Beskidu. Przed wiekami, dawno dawno temu, w czasach, których nie pamiętają najstarsze beskidzkie kamienie, stary Beskid zwołał do siebie swoje dzieci i wyznaczył im za zadanie bronić tej krainy łagodności przed zniszczeniem. Tak o to jego córki: Krynica, Dukla, Komańcza, oraz synowie: Grybów, Gorlic i Rymanów szybko obrali strategiczne miejsca i rozpoczęli przygotowania do…Kontynuuj czytanie
Jest tyle podroży… pośród codzienności brak czasem choćby chwili by opisać te piękne wędrówki, spotkania, rozmowy. A przecież wydarzają się one niemal każdego dnia… Słupsk, nadmorskie puszczanie latawców, przygodówkowy wieczór, kaszubskie wycieczki, Stężyca, park Krajobrazowy, Westerplatte… ale też zwyczajne przeprawy przez nieznane lasy w towarzystwie napotkanej przewodniczki, niezaaranżowane rozmowy w Słonecznym i uśmiech na nieznajomych twarzach… Poznaję okolicę… podoba mi się Poznaję ludzi… podobają mi się Na pytanie czy to już na stałe… ciągle nie znajduję odpowiedzi Na pytanie czy wyjadę jeszcze gdzieś dalej… uśmiecham się wymijająco Lubię życie w którym jest więcej pytań niż odpowiedzi… tak jest chyba… ciekawiej 🙂 A tymczasem… urlop zbliża się wielkimi krokami… południowa część Łodzi, południe Polski, południe Europy… bo czasem trzeba odpocząć od północy 🙂 Do zobaczenia na południowych szlakach! 🙂
Często mówi się, że doceniamy rzeczy wtedy kiedy je stracimy. Czasem jednak jest jeszcze inaczej. Doceniamy je w momencie kiedy po długim czasie nie mogliśmy ich doświadczać! Wcześniej nie zwracaliśmy na nie uwagi. Dlatego też na pierwszy rzut oka ich brak nic nie zmienił. Kiedy jednak wracają po długiej nieobecności, aż wiruje w głowie. Po powrocie z Boliwii mam tak z zapachami. Dziś, w czasie mojego pierwszego zupełnie wolnego weekendu mogłem to doświadczyć. Ja z natury jestem „zapachowcem”. Postrzegam dużą część rzeczywistości właśnie po zapachach. Kiedy dziś skręciłem w jedną z polnych dróżek prowadzących donikąd, moje powonienie oszalało. Szał po prostu. Kwiaty, jedne słodko, drugie dość ostro, trawy, drzewa no i zapach jeziora. Trudno było się powstrzymać. Musiałem przystanąć i zrobić kilka głębokich wdechów. Potem zaś przypomniałem sobie ten jednostajny zapach Altiplano, pyłu, kurzy i czasem T’oli. Jednak w każdym miejscu gdzie byłem taki sam. Zapachami bijemy na głowę resztę…Kontynuuj czytanie
Mówi się, że przyroda nie lubi próżni. Jest też tak, że trudno mi już nie pisać. Za bardzo się przyzwyczaiłem. To jakaś forma przekazu myśli i emocji, która najbardziej mi odpowiada. Formuła poprzedniego bloga jednak się wyczerpała. Szymon z Ameryki wrócił i pewnie nie prędko znowu się tam pojawi. Toteż postanowiłem pomyśleć o czymś co będzie mogło być bardziej długotrwałe i nie skończy wraz z moim kolejnym powrotem. Zobaczymy ile samozaparcia mi wystarczy 🙂 Ledwo wróciłem do Polski, a tu już przeprowadzka. Do Gdyni. Delikatnie mówiąc nigdy te tereny nie były szczyty moich marzeń, ale idę za znakami, za jakąś wizją, ideą… zobaczymy co z tego wyjdzie. Dziś mija pierwszy pełnym dzień pobytu w nowym mieście, w nowym mieszkaniu. Jutro trzeba będzie się zmierzyć z pracą. Czy zostanę tu na dłużej? Czas pokaże…
Można znaleźć się na końcu świata, można mieszkać pośród ludzi, którzy nie znają żadnego europejskiego języka, można pracować w slumsach, można odwiedzać niebezpieczne zakątki miast i wiosek… i można wyjść z tego bez zadrapania. Można też wracać z lotniska do domu, tam gdzie wydawałoby się, jest już bezpiecznie… i ulec wypadkowi. Tak właśnie było. Nie zdążyliśmy wyjechać z Warszawy kiedy wykonujący lewoskręt vw passa przyłożył prosto w nas. Dzięki Bogu obyło się bez poważniejszych niż stłuczenie klatki piersiowej obrażeń. Skasowany samochód w konfrontacji z zachowanym życiem to jednak mała strata… A ja wracając w nocy autobusem do Łodzi, myślałem właśnie o tym, że drogi boskie są niezbadane, że można mieszkać w kraju statystycznie bezpieczniejszym, lepiej rozwiniętym, o zdecydowanie wiele większej kulturze jazdy i nieporównywalnie lepszych drogach i… statystyka pozostaje tylko statystyką. Co byśmy nie robili, gdzie byśmy nie byli nie uciekniemy od tego co jest nam przeznaczone…
Wszystko ma swój koniec i koniec ma także mój pobyt w Ameryce Południowej. Dziś ostatni pełny dzień. Wizyta u św. Róży i św. Marcina – ważnych postaci dla tego miasta. Mogę powiedzieć, że Peru mnie zaskoczyło. Często słyszałem, że jest podobne do Boliwii… nic bardziej mylnego. I przy całym szacunku do tego co tutaj zobaczyłem… jestem bardzo szczęśliwy, że pracowałem w Boliwii. Chyba niestety jedynym już kraju w Ameryce Południowej, gdzie stara tradycja i kultura jeszcze jest podtrzymywana nie tylko na wioskach. To był dla mnie czas niesamowity pod każdym względem. Mam nadzieję, że jego owoce będę odkrywał i zbierał jeszcze przez wiele lat! 🙂 Wypadałoby pewnie zrobić jakieś podsumowanie, domknąć wszystko piękną klamrą. Ale może właśnie nie… niech skończy się w pół słowa… w pół drogi… bo przecież podróż nigdy się nie kończy… Miło mi było spotykać się tutaj z Wami i do… następnego razu… – Hasta la vista!