Podróż za jeden uśmiech
Do stolicy charango – Aiquile – postanowiliśmy wybrać się pociągiem. W Cochabambie to nie lada gratka ponieważ kolej przeżywa w Boliwii dość poważny kryzys. (O tym jeszcze więcej w kolejnej notce o pielgrzymce po jednej z najwyższych linii kolejowych na świecie). Tymczasem przyznam szczerze, że o ile co poniektórych autobusów jeżdżących na dłuższych trasach możemy naprawdę Boliwijczykom pozazdrościć, o tyle najpierw dworzec, a potem pociąg wprawił mnie w lekkie zdziwienie. Milionowe miasto, a dworzec taki (dla mnie bomba!):
Mimo wszystko nie tracę humoru. Znajduję nawet jakieś wspomnienia po pierwszej klasie na tym dworcu i postanawiam je uwiecznić.
Aż w końcu nadjeżdża pociąg. Jeździłem już bardzo różnymi. Na Węgrzech przypominały mi prehistorię, ale ten boliwijski jest zupełnie wyjątkowy. Widzieliście kiedyś busa jeżdżącego po torach? Pewnie tak, ale dla mnie był to pierwszy raz! Dodam tylko, że poczułem już ten wyjątkowy lokalny klimat, szczególnie wtedy kiedy dach załadowaliśmy mąką, zbożem i innymi produktami spożywczymi. Oczywiście pociągiem podróżujemy my + lokalna ludność. Już się nie mogę doczekać startu.
Wszyscy gotowi? Drzwi zamykać, odjazd! Kiedy jesteśmy już w pociągu i nie ma odwrotu przyznam się Wam bez bicia, że wybraliśmy się na tę wycieczkę właśnie ze względu na to, że liczyliśmy na ciekawą podróż i ładne widoki. Aiquile jako stolica charango nie miała wtedy dla nas większego znaczenia. A jak mija droga? Jedziemy bardzo wolno, w dodatku mam jakieś takie dziwne uczucie, że busik jeżdżący po torach to coś nienaturalnego. Nawet psy leniwie leżą na naszej drodze i dopiero w ostatniej sekundzie łaskawie ustępują nam miejsca. Dziwię się wszystkiemu, a po chwili refleksji, samemu sobie. Przecież widziałem już tyle niezwykłych rzeczy w podróży.
Po chwili jednak się przyzwyczajam. A kiedy udziela mi się klimat drogi i zaczynam bujać się w rytm naszych podskoków to – przerwa! Sami zobaczcie na co.
Oczywiście, że na obiad! Panie z wioski pewnie w ten sposób utrzymują całe rodziny. Pociąg jeździ codziennie, więc jest stały dochód. Można kupić kukurydzę z serem, a dla bardziej głodnych jest wszechobecny kurczak z ryżem. Muszę przyznać, że uwielbiam ten klimat jedzenia ulicznego, cholit wskakujących do autobusów i sprzedających przekąski. Jest w tym takich „zapach” lokalnych zwyczajów, a poznawanie ich sprawia mi ogromną frajdę. Wracając do jedzenia – jeden jedyny raz kiedy strułem się w Boliwii był w restauracji, a nie na ulicy, dlatego chętnie konsumuję obiad. I dalej w drogę. Miejscowi chłopcy nie chcąc się z nami rozstawać bez trudu nas wyprzedzają. Sami już widzicie jaka zawrotną prędkość osiągamy 😉
Jedziemy wąwozem pomiędzy andyjskimi szczytami, klimat jest naprawdę świetny. Tylko po siedmiu godzinach siadają nam kolana. Ścisk jest ogromny i nie ma jak rozprostować kości. W końcu jednak zatrzymujemy się. Dojeżdżamy do Aiquile? Chyba tak skoro dalej się nie da.
Stolica charango to ładne, schludne, malutkie miasteczko. Ledwie rozprostowaliśmy kości, a widzimy fajną górkę koło Aiquile. Niewiele się zastanawiając ruszamy ją zdobyć. Okazuje się jak to często w tych okolicach, że to tutejsza kalwaria. Spacerek jest spokojny, a i widoki bardzo przyjemne. Było warto!
Schodzimy spokojnie, ale powoli zaczyna zapadać zmierz. Udaje nam się tylko zrobić krótki spacer, ale na koniec dostajemy mały prezent. Jest i symbol i chluba Aiquile – mamy charango!
Następnego dnia nie mamy już czasu na 7 godzinną podróż jak to było w kierunku Aiquile. Stolicę charango opuszczamy już autobusem. Jest szybciej, bardziej komfortowo, ale… no co tu dużo mówić, jest tak zwyczajnie. A przecież najbardziej kręci nas to co nowe, inne i ciekawe. Dzięki Aiquile, dzięki charango – za wspaniałą wycieczkę!
Charango – boliwijski instrument narodowy
Tytułem wyjaśnienia kilka słów o wspaniałym bohaterze tej notki. Charango jak można podziwiać na zdjęciu powyżej to ciekawy andyjski instrument. Zwyczajowo posiada 5 podwójnych strun, ale widziałem już przeróżne wersje. Jego powstanie datuje się na przełom XVI i XVII wieku, a inspiracją były zapewne przywiezione przez kolonizatorów mandolina i vilhuela. W przeszłości charango różniło się m.in tym, że było powlekane skorupą pancernika. Dziś zrezygnowano z tego elementu i charango jest w pełni drewniane. Jakie dźwięki można z niego wydobyć?
Posłuchajcie 😉
Humor w podróży to podstawa 🙂 Czasem wręcz ratuje nas z opresji!
Ale dworzec i podróż klimatyczna 🙂
Postoje na posiłek jak w kolei transsyberyjskiej.
Transsyberyjska ciągle na mnie czeka 😉
Ale masz rację co do humoru. Ratował mnie zawsze w najgorszych sytuacjach 😉
matko najdroższa, ja chcę takim jechać! 🙂
Dawaj! Chętnie podpowiem co i jak kiedy się zdecydujesz 😉
Super się czyta 🙂 a ten mały chłopiec na torach …no wypisz wymaluj S>B 🙂
E tam 🙂 Każdy mały Boliwijczyk jest do podobny do mnie z dzieciństwa 🙂
rowery można przewozić! Jadę!
Rowery na luzie 😉
O żesz, w życiu bym nie uwierzyła, że to pociąg jakbym tych torów pod nim nie zobaczyła! Rewelacyjna sprawa 🙂 Koniecznie muszę pewnego dnia wypróbować.
A zatrucia… też jedyne jakich się w przeszłości dorobiłam w podróży były spowodowane jedzeniem w restauracji…
Wcale się nie dziwię… sam nie wierzyłem ;P
No właśnie, już od wielu osób słyszałem coś takiego a’propos tropikalnych zatruć.
Super opowieść, o charango pojęcia nie miałam, środek transportu super, no a taki obiad maksymalnie do pozazdroszczenia.